Moc nawrócenia w dziejach Kościoła: św. Benedykt z Nursji

Bp Grzegorz Ryś[1]

 

Moc nawrócenia w dziejach Kościoła: św. Benedykt z Nursji

 

Ksiądz Biskup Edward Dajczak prosił mnie o to, by pokazać moc nawrócenia, której Kościół doświadcza w swoich dziejach. Dzieje Kościoła nie są tylko dziejami wzrostu i rozwoju, ale także nierzadko dziejami kryzysu. Niezależnie jednak od natury tego kryzysu, Pan Bóg daje Kościołowi doświadczenie paschalne w dziejach, to znaczy przechodzenie ze śmierci do życia. Ale przed doświadczeniem Paschy potrzebne jest najpierw doświadczenie śmierci i obumierania.

W tym doświadczeniu paschalnym Pan Bóg daje nam ludzi, dzięki którym nie tylko Kościół się nawraca i odnajduje na nowo źródło życia, ale ludzie ci pokazują też dyscyplinę, w jakiej to się dokonuje: na jakich drogach się dokonuje odradzanie Kościoła w sytuacji kryzysu, grzechu i prześladowania.

Warto pamiętać, że niejednokrotnie kryzys w Kościele ma dwa źródła. Istnieje źródło zewnętrzne: jakiś prześladowca lub kultura, w której wartości chrześcijańskie w żaden sposób się nie mogą odnaleźć ani zakorzenić; ale też bardzo często – i to z reguły równolegle – przyczyny są po naszej stronie. Są one w naszym grzechu, w naszym odejściu od tego, co teoretycznie głosimy. Wtedy bardzo potrzebna jest owa moc doświadczenia tego, czym jest pascha czyli przejście przez śmierć do życia.

Chciałbym mówić o jednym z takich ludzi, który pokazuje bardzo dobrze, jak Pan Bóg wyprowadza Kościół nieraz ze strasznej zapaści. Tym człowiekiem jest święty Benedykt. Chcę mówić o nim dlatego, że w tym roku mija pięćdziesiąta rocznica, odkąd papież Paweł VI ogłosił Benedykta patronem Europy, wyczuwając doskonale, że Benedykt był tym człowiekiem, który w dużej mierze stworzył Europę.

Benedykt żył w czasie potężnego kryzysu, który był nie tylko kryzysem Kościoła. Był kryzysem ówczesnego świata. Upadł Rzym. Ta część świata przestała być rzymska i grecka, a stała się areną wędrówki rozmaitych germańskich ludów, z których część była poganami, a część arianami. Niemal wszystkie instytucje starożytnego świata przestały istnieć, co stanowiło również potężny problem dla Kościoła. Wystarczy poczytać dialogi napisane przez Grzegorza Wielkiego, który opisuje straszne sceny prześladowań Kościoła w VI wieku, zwłaszcza na terenie Italii. Z takiego chaosu, z takiej kompletnej destrukcji, wyłoniła się Europa, która w bardzo dużej mierze zawdzięcza swój kształt i swoje narodziny człowiekowi, któremu na imię św. Benedykt z Nursji.

Benedykt jest człowiekiem bardzo radykalnych kontrastów. Powiedzieliśmy przed chwilą, że to jest człowiek, z którego właściwie się urodziła Europa – więc jest to ktoś niezwykle ważny. Ale my o nim prawie nic nie wiemy. Z życia św. Benedykta nie znamy ani jednej dokładnej daty. Urodził się około roku 480. Na Monte Cassino przeniósł się około 530 r. Zmarł w roku około 550 albo 560. Wszystko jest "około". Najwyraźniej jest to człowiek, który nie zadbał o to, by pozostały po nim jakieś źródła. Cokolwiek o nim wiemy, wiemy tak naprawdę z II księgi Dialogów, które napisał papież Grzegorz Wielki oraz Reguły, którą napisał sam Benedykt. W oparciu o te dwa niewielkie źródła dowiadujemy się, że patronem Europy jest człowiek, który od początku do końca życia chciał być pustelnikiem. Kilka pierwszych lat po nawróceniu przeżył w grocie, która się nazywa Mentorella, a potem w miejscowości Subiaco. Europa, fantastyczna cywilizacja i wielka kultura, zrodziła się z człowieka, który żył w jaskiniach. Nawet gdy zaczął już zakładać wspólnoty - bo przychodzili do niego ludzie, którzy chcieli żyć tak jak on - to obowiązywała zasada, że klasztor miał co najwyżej dwunastu ludzi. Benedykt nie chciał być człowiekiem, który miałby wpływ na wielkie rzesze ludzi przychodzących do niego. Wielkie procesy, które się działy dookoła i które zburzyły cały ówczesny świat cywilizowany, zasadniczo go prawie nie obchodziły, on nie chciał w nich uczestniczyć z definicji. Odciął się od nich uciekając do jaskini.

Benedykt nie był też nigdy żadnym duszpasterzem. Nie szukał ludzi. Jeśli przychodzili do niego, traktował ich poważnie, stawał się dla nich ojcem duchownym, ale nigdy sam ich nie szukał. Kiedy zaczęły już powstawać pierwsze klasztory benedyktyńskie, swoim braciom zabraniał się włóczyć, mówił, że najgorszy rodzaj mnicha to ten, który wszędzie chodzi, a nigdzie nie siądzie na jednym miejscu. Kiedy bracia musieli iść gdzieś poza klasztor, to, owszem, szli, ale gdy wracali, Benedykt zabraniał im mówić o tym, co usłyszeli i zobaczyli w świecie, żeby nie wnosili tego świata do klasztoru. Europa narodziła się więc z człowieka usiłującego uciec od tych wszystkich przemian, przewrotów i dramatów, które się działy. Wycofał się całkowicie w życie duchowe, w modlitwę, w ciszę i w kontakt z Bogiem.

Ten ideał życia samotnego małego, skromnego i najprostszego Benedykt oddał też w Regule. Jej lektura nie zajmuje więcej niż dwie godziny. Benedykt napisał w niej, że jest ona małą regułą dla początkujących (RB 73,8). Nie chciał właściwie tworzyć żadnej nowej formy życia zakonnego. Pragnął napisać kilka wskazań dla ludzi, którzy chcieliby po prostu żyć chrześcijaństwem. Nie tworzył żadnej elity chrześcijańskiej, nie tworzył grona chrześcijańskich intelektualistów. Tworzył zasady życia duchowego i wspólnotowego dla początkujących, przeznaczone dla każdego, kto chciałby żyć Ewangelią w uczciwy sposób.

Do tego trzeba jeszcze dodać jedną rzecz. Mamy zapisany w umyśle taki obraz benedyktyna-intelektualisty, człowieka wielkiej wiedzy, najczęściej z tytułem "profesor" albo przynajmniej "doktor" przed nazwiskiem... Wbrew temu, co nam się wydaje, Benedykt zalecał swoim braciom przede wszystkim pracę fizyczną, na roli. Był człowiekiem, który uciekł ze studiów w Rzymie! Patronem całej historii intelektualnej Europy jest człowiek, który uciekł ze studiów. Gdy dziś analizujemy życie Benedykta i jego ambicje, jego skromne aspiracje, to jesteśmy zdumieni: jak to się stało, że z tak prostego programu i z tak maluczkiego życia zrodziły się takie owoce? Jak to jest możliwe? Tamci ludzie też mieli prawo być zdumieni, bo to, co robił Benedykt, było kompletnie pod prąd tym wszystkim procesom, jakie dokonywały się w świecie dookoła. Nie robił tego na zasadzie programowego sprzeciwu wobec świata, a jedynie wyczuwał, co jest tak naprawdę istotne w chrześcijaństwie, i tym chciał żyć niezależnie od tego, co się działo na zewnątrz. Na zewnątrz właściwie cały świat był w ruchu, dlatego ten fragment historii świata i Europy nazywamy Wędrówką Ludów. Cały świat był w ruchu, ludy szukały dla siebie miejsc w Europie, a Benedykt jako słowo, które było syntezą jego modelu świętości, wskazał słowo "stabilitas" - stałość. Nie chodzi o stałość miejsca, choć jest tak, że mnich benedyktyński, jeśli gdzieś podejmuje życie w konkretnym klasztorze, to tak jak w nim je podjął, tak w nim umrze, w jednym miejscu. Ale chodzi o stałość postaw, stałość wyborów, stałą decyzję na nawracanie się. Być może Benedykt był jedynym takim człowiekiem, który mówił: Stabilitas! Stabilitas! Właśnie dlatego miał duży dystans do mnichów, którzy byli nieustannymi wędrowcami i nigdzie nie potrafili spocząć raz na zawsze i prowadzić życie w konkretnej wspólnocie ludzi i w konkretnym miejscu.

W świecie, w którym wszędzie była wojna, Benedykt tworzył klasztor, który był oazą pokoju. Kiedy przybywamy na Monte Cassino i idziemy do klasztoru odbudowanego po dramacie II wojny światowej, to pierwsze, co nas uderza, to wielki napis "PAX" - pokój, pozdrowienie benedyktyńskie. Klasztor, który zakładał, był miejscem, z którego można było iść do nieba: słowo "cella" pochodzi od "caelum" - niebo. Budował miejsce, gdzie się ziemia styka z niebem. Wtedy, kiedy wszyscy szukali swoich nowych miejsc na ziemi, on pokazywał, że celem człowieka jest niebo. Wszystko to, co robił, było w tym świecie dookoła kompletnie niezrozumiałe. Świat, który był w ruchu, nie rozumiał jego stałości; świat, który był w wojnie, nie rozumiał jego pokoju; świat, który urządzał na nowo ziemię, nie rozumiał człowieka, który był skoncentrowany na niebie.

A jednak! Pozwólcie na taki piękny cytat ze studiów historycznych kardynała Newmana: „A jednak bez zapowiadania i wyznaczania jakiegoś określonego terminu, bez stosowania nadzwyczajnych środków czy też szeregu nagłych zrywów, ale spokojnie, cierpliwie, stopniowo, tak, że nieraz tej pracy wcale nie było widać, zanim nie została wykonana, w różnych miejscach świata widziano milczących ludzi, lub odkrywano ich w lasach przy kopaniu, karczowaniu i budowaniu, a inni milczący ludzie siedzieli ukryci w zimnym klasztorze wysilając oczy i wytężając uwagę przy nieustannym nużącym przepisywaniu ocalonych przez siebie rękopisów. Żaden z nich się nie spierał, nie krzyczał, nie zwracał uwagi na to, co wokół niego się dzieje, ale stopniowo moczary zalegające w lasach były osuszane i stawały się klasztorem, pustelnią, domem modlitwy, gospodarstwem rolnym, opactwem, wioską , szkołą, miastem”.

Ciekawe, że gdy pisze się historię Kościoła mniej więcej dla tego czasu, a więc od roku 600 do 1200, to stwierdza się, że najważniejszymi ludźmi Kościoła nie byli wtedy papieże ani tym bardziej władcy świeccy - cesarze, królowie - tylko mnisi. Biskupi także, ale tylko wtedy, kiedy byli równocześnie mnichami. W takim kontekście zadziało się coś niezwykłego: w miarę jak płynie czas, "Benedykt się pomnaża" - wbrew sobie, wbrew własnym aspiracjom i ambicjom, bo żadnych takich nie miał. Pomnożenie i rozwój nadchodzą, choć Benedykt będąc człowiekiem radykalnie żyjącym Ewangelią funkcjonował w małym gronie i w oparciu o malutką regułę. Gdy odkrywamy ten kontrast, to zaczynamy rozumieć - przepraszam za uproszczenie - że „w tym szaleństwie jest metoda”. Mała reguła - ale właśnie dlatego, że mała, może się do niej stosować i bogaty, i biedny, wielki i mały klasztor. Może ją czytać dziś również każdy z nas niezależnie od tego, w jakim stanie żyje: czy jest księdzem, czy biskupem czy świeckim... Każdy może czytać, bo jeśli Reguła jest mała, to znaczy, że każdy może ją odnieść do siebie, co więcej, tak naprawdę może ją wypisać w sobie. Świetny komentator św. Benedykta Odo Casel, mówi, że właśnie dlatego, iż reguła ta jest mała, pozwala każdemu człowiekowi zbudować w sobie fundamenty nawrócenia. Widzimy więc, że z tej pokory Benedykta, z tego minimalnego programu, rodzi się rzeczywistość, którą ostatecznie każdy w sposób głęboko indywidualny może odnieść do własnego życia, otwierając się na działanie Ducha Świętego, który jest twórczy i który w człowieku buduje jego rzeczywistość wewnętrzną.

Mała Reguła. Jest to jedno jedyne dzieło, jakie Benedykt napisał. Co więcej: nie podpisane przez niego. Wiemy, że jest to jego Reguła, ale on chciał pozostać anonimowy. Ten człowiek tworzył całą wielką rzeczywistość Europy, a nie zadbał o swój podpis. Reguła, którą napisał, tak naprawdę nie jest jego. Spożytkował inną regułę, która była przed nim i znana była na Zachodzie jako Reguła Mistrza. Przejął ją, skrócił o jakieś dwie trzecie, dopisał gdzieniegdzie pojedyncze słowa do poszczególnych kanonów, i tyle. Teraz powiedzcie: czy to się Benedyktowi liczy na plus czy na minus, że jego Reguła nie jest oryginalna? Czy jednak oryginalność zawsze musi polegać na tym, że wymyślasz nowe rzeczy? Czy oryginalność nie polega także na tym, że potrafisz być człowiekiem tradycji i że znasz ludzi, na których możesz się oprzeć? Ciekawe, że w Regule Benedykt nigdy nie mówi o sobie, ale mówi na przykład o św. Janie Kasjanie jako o człowieku, którego warto czytać. Jest to niesamowicie ciekawe, że ten rewolucjonista idzie pod prąd wszystkiemu, co się dzieje, a jednocześnie jest kimś, kto wychodzi z tradycji. Okazuje się, że w tradycji zawarta jest wielka siła rewolucyjna. Trzeba jedynie właściwie rozróżniać: św. Cyprian na długo przed Grzegorzem Wielkim i przed Benedyktem mówił, że trzeba rozróżniać to, co jest tradycją od tego, co jest tylko starym błędem. Ale rzeczywista tradycja ma w sobie siłę i ona jest zawsze wychylona ku przyszłości. Więc śmiało można powiedzieć, że ten człowiek tradycji jest rewolucjonistą.

Nic tego nie pokazuje bardziej niż podejście Benedykta do pracy. Dlaczego praca fizyczna? Dlatego, że w starożytności praca fizyczna była pracą zarezerwowaną wyłącznie dla niewolników. Pracować fizycznie mógł tylko niewolnik, a dla człowieka wolnego były zarezerwowane wszystkie obszary pracy intelektualnej. Benedykt, jeśli już tworzy wspólnotę, nie pyta o to, z jakiej klasy społecznej ktoś pochodzi, ale mówi w drugim rozdziale Reguły: „Jeśli nie ma jakiejś innej rozumnej przyczyny, urodzonemu wolno nie należy przyznawać żadnego pierwszeństwa przed tym, który wstąpił do klasztoru jako niewolnik. Czy wolni bowiem, czy niewolnicy, wszyscy jesteśmy jednym w Chrystusie i pod rozkazami jednego Pana dźwigamy równy dla wszystkich ciężar Jego służby, bo u Boga nie ma względu na osoby” (RB 2,18-20). Podkreślmy: w swoim własnym świecie, który tworzy, Benedykt znosi niewolnictwo. Znosi je nie na poziomie przepisu prawa, ale na poziomie życia: idziemy wszyscy do pracy fizycznej, wolny i niewolnik obok siebie. To nie jest tylko pusta gadanina o równości, to jest doświadczenie równości przeżyte u siebie, w małej, dwunastoosobowej wspólnocie. Czy to coś zmienia? Owszem, zmienia.

Nie było też podziału na wolnych i niewolnych wtedy, kiedy trzeba było podejmować decyzje we wspólnocie. „Wszystkich należy wzywać na radę - pisze św. Benedykt - także niewolników, bo Pan często właśnie komuś młodszemu, maluczkiemu, objawia to, co jest lepsze” (RB 3,3). To jest właściwa rewolucja. Na malutkim obszarze, ale absolutna rewolucja. Nie chcę nikogo zgorszyć, ale w oficjalnej wypowiedzi Kościoła pierwszy tekst, który mówi, że niewolnictwo jest niegodziwe w całości, to jest Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes Soboru Watykańskiego II, napisana 14 wieków po Benedykcie. Ale gdyby Benedykt nie dokonywał takich zmian w malutkim świecie tworzonym przez siebie, to pytanie, czy my byśmy w ogóle się doczekali tego stwierdzenia w konstytucji soborowej...

Nie jest jednak tak, że owa historia rozwija się linearnie: jest grzech, słabość, kryzys, dramat, ruiny, ale pośród nich pojawia się człowiek posłany przez Boga, nawrócony, który w swoim czasie generuje pokolenia takich jak on, i dzięki temu jesteśmy dziś o wiele dalej niż on. To nie jest takie proste, i właśnie na przykładzie podejścia do niewolników widać to najlepiej: Benedykt w obrębie swojego klasztoru zrobił rewolucję, a po dwóch wiekach już niewiele po niej u benedyktynów pozostało. W VII w. benedyktyn, arcybiskup Yorku w Anglii, mówi tak: „Greccy mnisi nie posiadają niewolników, ale rzymscy tak”. Więc nie tylko jest tak, że w klasztorze są jedni i drudzy, ale że ci, którzy są wolni, posiadają niewolników, którzy nie są mnichami. Inny opat benedyktyński z X w., Regino z Prüm, mówi tak: „Nie godzi się wyzwalać niewolników, podarowanych mnichom, przez opata. Byłoby to bowiem niesprawiedliwością, aby niewolnicy zażywali wypoczynku, podczas kiedy mnisi podejmują codzienną pracę na roli”.

To są teksty, które mogą wstrząsnąć. Własne dzieci zaprzeczyły Benedyktowi. To też jest historia ziarna, które musi obumrzeć, żeby przyniosło życie: po ludziach takich jak Benedykt zostaje pewien ideał, ale jego duchowi uczniowie od tego ideału odchodzą. Ten święty człowiek wtórnie przeżywa własne umieranie, aż się narodzi następny, który wróci do jego pierwszego ideału i odkryje w jego biografii i charyzmacie siłę, która płynie od Boga. W ten sposób dokona wielkich rzeczy.

Pascha w dziejach Kościoła objawia w ten sposób, że mali ludzie, którzy potrafią obumierać, nie szukać siebie i skupić się nie na tym, co większe, ale na tym, co mniejsze (tak mówił Jan od Krzyża: „Usiłuj iść za tym, co mniejsze, nie za tym, co większe”) - tacy mali ludzie dokonują rzeczy niesamowitych, a właściwie Bóg przez nich dokonuje rzeczy niesamowitych. Nierzadko jest to jednak trochę pod prąd naszemu myśleniu, według którego wszystko sprowadza się nie do człowieka, ale do struktur, schematów, pieniędzy, siły, ustrojów, bogatych środków. Nic takiego. Pan Bóg wybiera to, co małe, a ludzie, którzy za tym idą, stają się ojcami wielkich zmian i wielu pokoleń chrześcijan, wcale tego świadomie nie zamierzając. Czego i wam życzę.

 



[1] Biskup Grzegorz Ryś - od 2011 roku pomocniczy biskup krakowski, doktor habilitowany - specjalista w zakresie historii Kościoła, autor wielu książek i opracowań, rekolekcjonista, przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji działającego przy Komisji Duszpasterstwa KEP. Poniższy tekst jest skrótem konferencji programowej wygłoszonej w Częstochowie podczas pielgrzymki duszpasterstwa nauczycieli w lipcu 2014 roku.