A wy za kogo mnie uważacie (por. Mt 16, 13-20). Odkrywanie tożsamości Jezusa w Ewangelii Mateusza

Ks. Marcin Kowalski[1]

 

A wy za kogo mnie uważacie (por. Mt 16, 13-20).

Odkrywanie tożsamości Jezusa w Ewangelii Mateusza

 

1. Temat centralny Ewangelii – tożsamość Jezusa

 

Kim On jest? Dlaczego przeszedłszy przez ziemię nie odszedł w niepamięć, jak wiele innych postaci z historii? Na czym polega jego wyjątkowość? Czy da się ją zamknąć w ludzkiej myśli, kilku słowach, księdze? Tak ambitne zadanie postawili sobie Ewangeliści, którzy, opowiadając historię Jezusa, nieustanie próbują odpowiedzieć na jedno fundamentalne pytanie: kim On jest? Już pierwszych uczniów fascynowała osobowość Chrystusa. Był dla nich zagadką, tajemnicą. Z trudem odkrywali jej znaczenie, myląc się i potykając o swoje ludzkie ograniczenia i oczekiwania. Jezus, ze swej strony, nie ułatwiał im odkrycia tego, kim jest. Pozwalał zmagać się z niezrozumiałą dla nich nauką i cudami. Mówił językiem twardym, który często wymagał posłuszeństwa i zaufania. Jego roszczeń i Jego tajemnicy nie byli w stanie udźwignąć wszyscy. Najbliżsi Go zdradzili, inni po prostu odeszli.

Także dziś pytanie o to kim jest Jezus wybrzmiewa intensywnie w różnych kontekstach i sytuacjach życiowych. Przez zachodnie chrześcijaństwo od XIX w. przetoczyły się trzy fale poszukiwań Jezusa historycznego (Quest for the historical Jesus). Określono Go w nich jako Bożego rewolucjonistę, który przegrał na krzyżu walcząc o wolność Izraela; jako apokaliptyka wieszczącego rychły koniec świata; jako mędrca, nauczyciela życiowej mądrości; czy jako wędrownego filozofa. Coraz trudniej jednak przychodzi racjonalnym ludziom Zachodu powiedzieć, że Jezus, który urodził się w małym Betlejem, wyrósł w Nazarecie i zginął w Jerozolimie, był Bogiem. Czy wystarczy potraktować go jako Nauczyciela, źródło życiowej mądrości? Co mówi o sobie On sam? Jakimi drogami prowadził niegdyś swoich uczniów i jakimi drogami prowadzi nas do odkrycia prawdy o tym, kim jest? Te pytania będziemy sobie zadawać czytając Ewangelię Mateusza. Zapraszam, abyśmy najpierw przyjrzeli się pedagogii Jezusa zapraszającego do odkrywania swojej tożsamości (z czym trzeba się liczyć wyruszając w drogę z Jezusem Mistrzem). Następnie przypatrzymy się różnym twarzom Jezusa Nauczyciela, czyli podstawowym prawdom Jego nauki. Wreszcie skończymy na odkryciu, do którego prowadzi nas sam Pan, na prawdzie o Chrystusie Panu i temu, co oznacza ona dla Jego ucznia.

2. Pedagogia Jezusa zapraszającego do odkrywania swojej tożsamości

2.1. Jezus wymaga wysiłku i walki

Jak wszystko co w naszym życiu ważne i cenne, także budowanie relacji z Jezusem i odkrywanie tego kim jest wymaga wysiłku. Jezus niczego w tej drodze swoim uczniom nie oszczędzi. Jedna z charakterystycznych cech Jezusowej strategii budowania relacji z uczniami polega na systematycznym podkreślaniu ich odpowiedzialności, wymaganiu kreatywności i wysiłku duchowego w poznawaniu Mistrza. O wiele prościej byłoby, gdyby Jezus w jednej katechezie wyłożyl swoim uczniom kim jest i jakie są jego aspiracje. Jednak tak właśnie Jezus nie postępuje.

Doskonałym przykładem pedagogii Jezusa zmuszającego do wysiłku intelektu, ducha i woli jest opisana przez Mateusza scena powołania pierwszych uczniów. Jezus przechadzając się nad brzegiem Jeziora Galilejskiego ujrzał dwóch uczniów, Szymona Piotra i jego brata Andrzeja. Obaj zarzucają właśnie sieci w jezioro. Pan powołuje ich jednym krótkim zdaniem: „Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi” (Mt 4,19). Zaproszenie skierowane jest nie do uczonych ale do prostych ludzi. Jezus nie szuka swoich uczniów w świątyni, na modlitwie, ale pośrodku najprostszych czynności codziennego życia.

Nie znaczy to jednak, że dostrzeżenie i zrozumienie Pana jest proste. W scenie powołania Jezus obiecuje Piotrowi i Andrzejowi, że uczyni ich rybakami ludzi. Co takiego kryło się w tej obietnicy, że ci zostawiwszy sieci i ojca poszli za Nim? Czy łowienie ludzi to zajęcie bardziej intratne niż łowienie ryb? Jak rozumieć ten obraz? Jezus nie zadał sobie trudu, aby wytłumaczyć go swoim pierwszym uczniom. Obraz połowu ludzi funkcjonuje w symbolice biblijnej i w mentalności Żydów I w. jako obraz apokaliptyczny, obraz końca świata. W krótkiej przypowieści w Ewangelii Mateusza królestwo Boże podobne jest do sieci zagarniającej wszystkie ryby: „Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 13,47-50).

Czy uczniowie mogli wyczuć, że przechodzący Jezus zapowiada koniec świata jaki znają? A może, idąc za symboliką ST, skojarzyli wody z grzechem i śmiercią, od której ratować będą innych? Trudno powiedzieć. Pewnym jest, że słowo Jezusa wywarło na nich niezwykłe wrażenie, skoro zostawiają wszystko i natychmiast ruszają za Nim. W trakcie tej drogi odkryją, co znaczy być rybakami ludzi; co znaczy głosić słowo Boże tym, którzy toną we własnych słabościach, chorobach i problemach. Będzie to jednak długi i stopniowy proces.

Jezus zapraszając uczniów w drogę z Nim nigdy nie robi sobie także pustej reklamy. Nie ukazuje blasków pójścia za Nim, dyskretnie milcząc na temat trudności i przeciwności.
W Ewangelii Mateusza uczonemu w Piśmie, który hiper-optymistycznie deklaruje: „Nauczycielu, pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz, odpowiada: Lisy mają nory i ptaki powietrzne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Mt 8,18-20). Innymi słowy ostrzega tego, który zachwycił się Nim, że wspólna droga oznacza brak odpoczynku, brak stałego domu, oddawanie swojego czasu i życia innym. W tle pobrzmiewa pytanie – czy jesteś na to gotów?

Życie ucznia i odkrywanie prawdy kim jest Mistrz prowadzi ostatecznie do paradoksu krzyża. W Ewangelii Mateusza Jezus zapowiada swoim uczniom: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,37-39). Jezus mówi o tym otwarcie swoim uczniom. Równocześnie zaprasza ich do przemyślenia swojej drogi z Nim. Czy nie pomylili się wybierając sobie takiego Mistrza? Czy wystarczy im sił, aby przy Nim wytrwać? Do Jezusowych słów o krzyżu, które znajdujemy u Mateusza, Łukasz dołącza jeszcze inny logion Pana (Łk 14,28-30): „Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: «Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć»”.

Ten, kto decyduje się pójść za Jezusem, musi wziąć pod uwagę koszty takiej drogi. Drogę z Panem należy planować, jak planuje się wznoszenie budowli. To nie intuicyjne czy emocjonalne, wpółświadome podążanie za Mistrzem. To projekt, który objąć ma całe nasze życie. Zygmunt Baumann w swoim szkicu pt. „Ponowoczesne wzorce osobowe” ukazywał podstawową różnicę pomiędzy protestantyzmem i katolikami, porównując życie do starannie zaplanowanej drogi. Dla protestanta ta droga, w którą wpisuje się wiara, dobre czyny i moralne postępowanie, ma ostatecznie doprowadzić do raju. Celowi temu podporządkowany jest cały projekt życia. Katolicyzm według Baumana, dysponując narzędziami sakramentalnymi, może doprowadzić do zaniku myślenia kategoriami życia zaplanowanego z myślą o niebu. Po każdej spowiedzi można zacząć od nowa. Czy jednak można ciągle zaczynać od nowa? Wbrew temu, co śpewamy w popularnej pieśni, nie. Jezus oczekuje od swoich uczniów planu na życie; drogi, która ma doprowadzić do królestwa.

Innego obrazu, którego używa Jezus, ostrzegając przed bezmyślnym wyruszeniem w drogę z Nim, jest obraz bitwy. Pozostajemy wciąż w Ewangelii Łukasza: „Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,31-33).

Militia est vita hominis super terram. Bojowaniem jest byt nasz na ziemi, mówi biblijny Hiob. Pędzimy swoje dni jak najemnicy (Hi 7,1). Walką jest pójście za Jezusem, wymagającym Mistrzem. Walką ze swoim egoizmem i słabością; walką z problemami i zniechęceniem. Kto nie chce walczyć, niech w tę drogę nie wyrusza. Jezus przyszedł przynieść na ziemię miecz (Mt 10,34). Odkrywanie kim On jest i jaki jest sens mojego życia prowadzi tylko przez duchową walkę. Parafrazując słowa Miguela Unamuno: „Pokój? Tak ale tylko przez wojnę i walkę”. Odkryć kim jest nasz Mistrz można tylko na drodze prawdziwego duchowego i intelektualnego zmagania.

2.2. Jezus wymaga decyzji

Jeśli do odkrycia prawdy o Jezusie dochodzi się przez walkę, to w centrum tej walki stoi oczywiście akt wiary. Uwierzyć w Jezusa znaczy tyle co odkryć kim On jest. Do dziś w wielu z nas pokutuje jeszcze pojęcie wiary, którą określamy jako łaskę. Wiara w tym ujęciu kojarzy się z niczym niezasłużonym darem, który otrzymujemy od Boga. Idąc tą drogą, niektórzy usprawiedliwiają się, twierdząc, że nie dane im było doświadczyć Boga i uwierzyć. Nie otrzymali łaski wiary.

Tymczasem w Biblii wiarę określa się w przeważającej mierze jako decyzję. Wiara to świadomie podjęta decyzja pójścia za Jezusem. Widać to doskonale w dwóch scenach Ewangelii Mateusza. Pierwsza z nich to powołanie celnika, autora dzieła, które czytamy. Jezus przechodząc obok komory celnej ujrzał siedzącego w niej Mateusza. Wystarczyło jedno zdanie, Pójdź za mną, i Mateusz, po prostu wstawszy, przyłączył się do Pana (Mt 9,9). Trudno sobie jednak wyobrazić, aby scena rozegrała się tak prosto. Autorzy biblijni raczej nie wnikają w psychologię swoich postaci, w których po usłyszeniu słów Jezusa musiała przecież toczyć się prawdziwa duchowa walka. Mateusz musi zostawić zawód, który przynosi spore dochody. On, człowiek tego świata, znający się na pieniądzach, twardy człowiek interesu, ma przeistoczyć się w człowieka Ducha, głosiciela Słowa Bożego. Ten, który decydował o losie innych, ma oddać swój los w ręce Jezusa i pokornie kroczyć za Nim.

Genialnie scenę tę oddaje na swoim obrazie Powołanie Mateusza Caravaggio. Komora celna, w której pojawia się Jezus spowita jest półmrokiem. U góry widać jakieś okno, ale nie daje ono żadnego światła. Jedyne światło wydobywa się z miejsca, gdzie stoi Pan. W jego blasku widać palec Jezusa wskazujący na Mateusza. Pan powołuje jak imperator, wskazując. Jego gest
i mowa ciała mówią, że ma prawo do Mateusza. Wyciągnięty palec przypomina palec Boga Ojca stwarzającego Adama, genialnie przedstawiony przez Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Jezus stwarza na nowo życie Mateusza. A co robi celnik? Mateusz ze spuszczoną głową wpatruje się w stół, na którym leżą jeszcze rozłożone pieniądze. Dookoła stołu siedzą jego towarzysze, starzy i młodzi. Niektórzy z nich, podobnie jak Mateusz, widzą tylko pieniądze. Inni odwracają swoje głowy ku Jezusowi. Mateusz wydaje się Go nie dostrzegać. Dotyka pieniędzy swoimi palcami, utkwił w nich swój wzrok. Nie wiadomo, czy żegna się z nimi, czy też kurczowo się ich trzyma, aby tylko nie spotkać oczu Jezusa. Toczy się w nim walka na śmierć i życie; walka pomiędzy nowym i starym i życiem. Uniesione w górę ramiona, w które chowa głowę, oznaczać mogą ucieczkę albo moment, w którym celnik za chwilę wyprostuje się, wstanie, i pójdzie za Jezusem. Caravaggio po mistrzowsku uchwycił moment zawieszenia i decyzji Mateusza. Wiara to decyzja pozostawienia za sobą starego życia i wyruszenia w drogę z Mistrzem Jezusem.

Jak wiele wysiłku może kosztować taka decyzja obrazuje być może jeszcze dobitniej inna scena nieudanego powołania, którą zapisuje w swojej Ewangelii Mateusz. W scenie tej widać doskonale dwie rzeczy: pozorną nieprzystępność i twardość Jezusa oraz decyzję, przed którą stawia On przychodzącego do niego człowieka. Przychodzący pyta Jezusa: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?” (Mt 19,16). Pan wydaje się odpowiadać bardzo szorstko: „Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania” (Mt 19,17). Jezus odsyła pytającego go człowieka bezpośrednio do Boga. Dlaczego się nie modlisz? – wydaje się pytać. Jest jeden, który może cię pouczyć o dobru, Bóg. W ten sposób także w bardzo zawoalowany sposób prowokuje człowieka, aby dostrzegł w Nim kogoś więcej niż tylko Nauczyciela.

Jezus może przed człowiekiem odkryć drogę do nieba, pod warunkiem, że ten, odkryje przed kim naprawdę stoi. Na razie jednak wskazuje na absolutną podstawę, przykazania. Co ciekawe, wśród przykazań, które wymienia Pan wskazując, że otwierają one drogę do nieba, nie ma żadnego dotyczącego bezpośrednio Boga. Wszystkie one dotykają relacji z braćmi: „Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego, jak siebie samego!” (Mt 19,18-19). Do królestwa wchodzi się przez ciasną bramę relacji z innymi. Kiedy człowiek wyznaje, że wszystkich tych rzeczy przestrzegał w swoim życiu, Jezus stawia go przed decyzją wiary: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mt 19,21). W tej chwili człowiek musi zdecydować się, co jest największą wartością, skarbem jego życia: pieniądze czy Jezus. Ta scena powołania kończy się klęską Pana, który z bólem obserwuje odejście swojego ucznia. Jezus przegrał z dobrami materialnymi. Jezus przegrywa często
z naszym przywiązaniem do samych siebie, opinii ludzkiej, ego, do relacji z innymi, do rzeczy
i pieniędzy. Wiara to decyzja w której, wyruszając w drogę z moim Mistrzem, muszę oddać Mu to, co dla mnie najcenniejsze.

2.3. Jezus wlicza w drogę nasze błędy

Wreszcie Jezus, pozwalając nam odkrywać swoją osobę i to kim jest, pozwala nam także w drodze z Nim popełniać błędy. Dobry pedagog, dając wolność poszukiwań i budując odpowiedzialność swoich uczniów, daje im także doświadczyć konsekwencji własnych wyborów. Przyjrzyjmy się tej strategii na podstawie dwóch apostołów, którzy popełniają w Ewangelii najwięcej błędów, czyli na przykładzie Judasza i Piotra.

Samo powołanie Judasza dla pierwszych chrześcijan było trudne do zrozumienia, wydawało się kwestionować bóstwo Jezusa. W jaki sposób Jezus, który był Bogiem i miał boską wiedzę czytania w ludzkich sercach (por. J 2,24-25), mógł tak się pomylić, wybierając zdrajcę? Fakt ten wydawał się świadczyć o jego słabości i o braku panowania nad historią swojego życia. Spójrzmy jednak na tę scenę z innej perspektywy. Jezus powołując Judasza zna jego słabości, lecz mimo to daje mu szansę. Czym powołanie Judasza różni się od powołania innych apostołów? Czym sam Judasz różni się od nich? Przecież wszyscy zdradzą Jezusa. Kiedy podczas Ostatniej Wieczerzy Pan wyjawi mrożącą krew w żyłach tajemnicę: „Jeden z was mnie zdradzi” (Mt 26,21), wszyscy pytają z lękiem „Chyba nie ja Panie?” (Mt 26,22). Każdy z nich jest potencjalnym zdrajcą i ostatecznie każdy zdradzi swojego Mistrza. Jezus wyznaje im to otwarcie: „Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26,31). Wlicza ich błędy, słabości i zdradę w drogę ucznia. Równocześnie zapowiada: „Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei” (Mt 26,32). Galilea ma być miejscem, gdzie spotkają się znowu. Tam dokonało się ich pierwsze powołanie. Tam Jezus powoła ich po raz drugi, przebaczając im zdradę. Jedynym warunkiem będzie tylko wyruszyć w drogę po Boże przebaczenie, stanąć w Galilei.

W tę drogę wyraźnie wyruszyć nie chce Judasz. Chyba do końca tajemnicą pozostanie, dlaczego zdradził swojego Mistrza i nie chciał do Niego wrócić. Czy Judasz wydał Jezusa dla pieniędzy? Tak wydają się sugerować ewangeliści, przedstawiając go jako człowieka chciwego (J 12,6). Szczerze powiedziawszy, Jezus nie był dla niego najbogatszym łupem. Trzydzieści srebrników (120 denarów) to czteromiesięczne wynagrodzenie prostego pracownika (ok 5 tys. złotych). Tyle pieniędzy można było otrzymać za niewolnika. Jaką inną motywację, poza majątkową, mógł mieć Judasz?

Ewangelie apokryficzne i niektóre współczesne rekonstrukcje postaci Jezusa historycznego sugerują, że wydał Jezusa na Jego własną prośbę. Jezus widząc, że jego dotychczasowe próby obudzenia świadomości rodaków nie przynoszą efektu, poprosił swego zaufanego ucznia Judasza, aby wydał go w ręce Żydów i Rzymian. Ofiara z życia, którą planuje złożyć Mistrz, miała być ostatecznym objawieniem prawdziwości jego nauki. W powieści Kazantsakisa, zekranizowanej przez Scorsese pod tym samym tytułem Ostatnie kuszenie Jezusa, Jezus, przerażony jałowością planu walki o wyzwolenie Izraela, siłą prosi Judasza, aby Go wydał. Kiedy oczyszczając świątynię widzi na swych rękach krew, postanawia raczej umrzeć, niż stać się zbrojnym Mesjaszem wyzwolicielem. Pomóc ma mu w tym właśnie Judasz.

Czy Jezus zaplanował zdradę swojego ucznia? Czy użył go do realizacji Bożego planu? To przekreślałoby Go całkowicie jako Mistrza. Cóż to za Nauczyciel, który, nawet dla sprawy najwyższej wagi, poświęca życie swojego ucznia? A więc może Jezus popełnił błąd, ufając nazbyt Judaszowi, pozwalając na to, aby w sposób wolny szukał swojej drogi i odkrywał tożsamość swego Mistrza? Dlaczego Mistrz w pewnym momencie nie powstrzymał ucznia zmierzającego do samodestrukcji? Jezus w Ewangelii Mateusza nie przestaje wierzyć w Judasza. Słowa, którymi wyjawia zdrajcę, mają pokazać, że kontroluje sytuację, posiada boską wiedzę. Powinny także powstrzymać lub przynajmniej zastanowić Judasza. Jezus nie jest tak patetycznie słaby i bezradny, jak wydawało się to jego uczniowi. Poza tym, kiedy Judasz zbliża się do Pana, pytając czy to on będzie zapowiedzianym zdrajcą, nie słyszy odpowiedzi tak, ty, lecz ty to powiedziałeś (sy eipas) (Mt 26,25). Decyzja o zdradzie wciąż należy do Judasza. Jezus do końca chce, aby Judasz podjął ją sam.

Ostatecznie Judasz wybiegnie z Wieczernika. Jan doda, że wbiega w noc, wyrywa się Jezusowi (J 13,30), aby zrealizować do końca swój plan. Wyda go słowami „Witaj Rabbi” i pocałunkiem (Mt 26,49). Jezus do końca walczy o swojego ucznia, pytając „Przyjacielu, po co przyszedłeś?” (Mt 26,50). Jak wielkie musiało być rozczarowanie Judasza Jezusem, skoro nie zwraca uwagi nawet na te ostatnie słowa, w których brak potępienia, z których przebija życzliwość? To rozczarowanie człowieka, który inaczej wyobraził sobie Jezusa Mesjasza. Chciał w Nim widzieć silnego i zdecydowanego władcę, nie kogoś kto poddaje się i pozwala przybić do krzyża. Judasz marzył o zdobywcy, wyzwolicielu, przy którym można cieszyć się życiem, dla którego nie ma przeszkód nie do pokonania.

Judasz pomylił się. Jezus okazał się być kimś innym. Ostatni akord tego dramatu rozgrywa się w samotności serca ucznia, który odkrywa, że jego ocena Jezusa była daleka od prawdy. „Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną” – mówi (Mt 27,4). Arcykapłani cynicznie umywają ręce, pozostawiając Judasza tragicznie samotnego ze swoim żalem i wyrzutami sumienia. Jak pisze papież Benedykt w II cz. książki Jezus z Nazaretu, rozpacz to fałszywa skrucha. Judasz nie będzie miał odwagi przyjść wraz z innymi uczniami do Galilei. Ta historia błędów i poszukiwania Jezusa przykrojonego do własnych pragnień skończy się samobójstwem. To historia, w której nie tylko nie było miejsca na wiarę w miłosierdzie, ale i nie było miejsca na zmianę własnego obrazu Jezusa.

Podobny błąd popełnia Piotr, a jednak jego historia kończy się diametralnie różnie od tej Judasza. Także Piotr nie godzi się na Mesjasza słabego, który ma być zabity i ukrzyżowany w Jerozolimie. Kiedy Jezus po raz pierwszy mówi o tym swoim uczniom, Piotr czuje się w obowiązku skarcić go za sianie defetyzmu: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16,22). Jezus ostrymi słowami przypomina wówczas Piotrowi jego miejsce: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16,23). W tekście greckim mamy wezwanie do tego, aby Piotr nie tyle zszedł z oczu Jezusa, co aby znalazł swoje miejsce za Nim (hypage opiso mou idź za mną). Miejsce ucznia jest za Mistrzem, nie przed nim. Piotr nie ma prawa pouczać Jezusa, jak ten ma pełnić swoją misję.

Piotr z trudem będzie uczył się prawdy o tym kim jest Jezus. Trudno będzie mu zrezygnować z marzenia o pełnym mocy Mesjaszu. Kiedy Jezus ogłasza, że wśród uczniów jest zdrajca, Piotr zapewnia: „Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię” (Mt 26,33). Na słowa Jezusa zapowiadającego jego zdradę odpowiada: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie” (Mt 26,35). W Getsemani to Piotr sięgnie po miecz, żeby bronić Jezusa (Mt 26,52; J 18,11). Mocny apostoł wciąż wierzy w potężnego Mesjasza. Wiarę tę łamie dopiero trzykrotne zaparcie się Piotra, w którym jak refren pojawia się zdanie: „Nie znam tego Człowieka” (Mt 26,72.74). Piotr rzeczywiście nie zna i nie chce znać Jezusa Ukrzyżowanego. Wymarzył sobie innego Mistrza. Popełnił błąd, z którego zdaje sobie dopiero sprawę złamany potrójną zdradą. Gorzki płacz Piotra to jednak płacz otwarty na zmianę sposobu myślenia. Piotr pojawi się w Galilei.

Podsumowując tę część naszych rozważań, Jezus zaprasza swoich uczniów, także nas, do strawienia sobie pytania o to kim jest. Odpowiedź na to pytanie wcale nie przychodzi prosto. Wymaga trudu ciągłego poszukiwania, planowania swojego życia z Nim. Od tego, kto chce odkryć kim jest Jezus, wymaga On decyzji wiary. Wreszcie, w ten proces Pan wlicza także błędy, pozwala nam uczyć się na nich, abyśmy wyzwolili się od obrazów Jezusa tworzonych na podobieństwo naszych ludzkich serc, a otwarli na prawdę, którą On sam chce nam komunikować. W kolejnej części przyjrzyjmy się obrazom Jezusa Mistrza i głównym punktom jego nauki, jakie wyłaniają się z Jego słów.

3. Jezus Nauczyciel i jego twarze

Z Ewangelii Mateusza przebija przed wszystkim postać Jezusa Nauczyciela. Mateusz ukazuje Go jako Nowego Mojżesza, który na Górze Błogosławieństw ustanawia Nowe Prawo, Nową Torę, która decyduje o wejściu do Królestwa Bożego (Mt 5-7). Cała Ewangelia dzieli się na pięć wielkich mów Jezusa, przypominając swoją strukturą Pięcioksiąg. Jezus to bez wątpienia wielki Rabbi. Na czym zasadza się jego nauka? Gdzie jest jej serce? Jak za chwilę się przekonamy, Jezus Nauczyciel ma wiele twarzy.

3.1. Nauczyciel końca czasów

Wielu widziało w Jezusie nauczyciela królestwa Bożego, które już przychodzi. We współczesnych badaniach nad Jezusem historycznym określa się ten obraz Jezusa mianem apokaliptycznego. Jezus wierzył, twierdzą niektórzy, że koniec czasów nadejść miał jeszcze za jego życia, przyspieszony jego przepowiadaniem. Kiedy rozesłał swoich uczniów, aby głosili Ewangelię o królestwie, leczyli choroby oraz wypędzali demony zapowiedział: „Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim Syn Człowieczy przyjdzie” (Mt 10,23). Prześladowania uczniów miały być sygnałem zbliżającego się końca.

Długa mowa Jezusa opisująca wydarzenia związane z końcem czasów zapisana została w 24 rozdziale Ewangelii Mateusza. Tam, odpowiadając uczniom zachwycającym się ogromem i pięknem budynków świątynnych, Jezus mówi: „Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (Mt 24,2). Ta enigmatyczna wypowiedź Jezusa budzi kolejne pytania uczniów, które wypowiadają będąc z nim na osobności: „Powiedz nam, kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata?” (Mt 24,3). Wówczas Pan roztacza przed ich oczyma apokaliptyczną wizję końca. Pojawią się fałszywi mesjasze, wprowadzając wielu w błąd (Mt 24,4-5.11.24). Nad światem rozszaleje się wojenna zawierucha (Mt 24,7). W Jerozolimie zapanuje „ohyda spustoszenia” (Mt 24,15). Zaćmi się księżyc i słońce, moce niebios zostaną wstrząśnięte (Mt 24,29). Wówczas przybędzie Syn Człowieczy, rozkazując swoim aniołom, by zebrali wiernych od jednego krańca ziemi do drugiego (Mt 24,30-32). W końcowych słowach apokaliptycznej wizji Pan ostrzegał swoich uczniów, aby czuwali, bo opisywanego przez Niego wydarzenia są już blisko, we drzwiach (Mt 24,33): „Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie” (Mt 24,34).

Czy Jezus rzeczywiście wierzył, że jeszcze za życia obecnego pokolenia przybędzie On na obłokach, aby zakończyć historię tego świata i rozpocząć Królestwo Boże na ziemi? Wydarzenia, które opisuje, rzeczywiście miały miejsce. W latach po jego śmierci i odejściu do Ojca Izrael nawiedziły wojny i dwa powstania żydowskie, które doprowadziły do zniszczenia świątyni jerozolimskiej. Uczniowie oczekiwali na znak ostateczny końca, przyjście Syna Człowieczego. Ten jednak nie nadszedł. Czy Jezus pomylił się ten jeden raz? Czy też to Jego uczniowie pomylili się, widząc w Nim proroka i nauczyciela końca czasów?

Celem Jezusa było na pewno przygotowanie swoich uczniów na koniec, który nadchodzi zawsze niespodziewanie, lecz nigdy nie mówił On o tym, kiedy nadejdzie. Wiele wskazywało na to, i tak zrozumieli to pierwsi chrześcijanie, że koniec miał nadejść już w I w., jednak to Ojciec swą wolą decyduje o jego czasie (Mt 24,36). Podstawowe wezwanie, jakie Jezus kieruje do uczniów wszystkich czasów, to wezwanie do czujności i gotowości na spotkanie nadchodzącego Syna Człowieczego (Mt 24,42). Grecki rdzeń gregoreo, którego w NT używa się dla oddania idei czuwania, przywodzi na myśl czujny sen pasterzy w polu. Czuwając nad swoimi stadami, nad tym co dla nich cenne, nie mogą zasnąć, inaczej bowiem drapieżnik rozszarpią ich trzodę. Podobnie chrześcijanin nie może zasnąć w tym świecie, który nie jest do końca jego domem. Jest jak otwarte pole, na którym narażeni jesteśmy na atak nieszczęścia, choroby, czy Złego, który chce wykraść nam skarb naszej miłości i wiary.

Jezus nie ucieka od rzeczy ostatecznych. Przygotowuje nas jednak na koniec, nie odrywając od spraw codzienności. Najlepszą ilustracją jego nauki są błogosławieństwa (Mt 5,1-11). Otwierają one Jezusowe nauczanie o Królestwie, stanowią jego Wielką Kartę i konstytucję. Jezus zasiadający na górze, aby ogłosić błogosławieństwa, jest jak władca (postawa siedząca), który ogłasza prawa dające wstęp do Jego królestwa (Mt 5,1-2). W prawach tych uderza przede wszystkim prosty, pozbawiony patosu religijnego język. Nie ma tam mowy o błogosławionych (eulogetoi) przez Boga w niebie, ale o szczęśliwych (makarioi) na ziemi (Mt 5,3). Jezus naucza na czym polega szczęśliwe i spełnione ziemskie życie. To przez szczęśliwe, piękne i spełnione ziemskie życie dostajemy się do nieba. To ziemskie życie zostanie nam przedłużone na wieczność. Może się to wydać paradoksalne, bo w nauce tej pojawiają się ubodzy, smutni i cierpiący prześladowania. Czy trzeba być doświadczonym przez życie cierpiętnikiem, aby dostać się do Jezusowego nieba?

Nic podobnego. Jezus jest realistą i bierze pod uwagę ludzkie życie z całym jego pozytywnym i negatywnym bagażem. Ubóstwo, bieda materialna, łzy, zmaganie z problemami, naszymi osobistymi wrogami i prześladowcami, są częścią naszej drogi. Sam fakt bycia biednym i zatroskanym nie otwiera nam jednak jeszcze drogi do nieba. Mateusz mówi o ubogich w duchu, którzy dziedziczą królestwo, czyli tych, dla których życiowe niedostatki stają się okazją do złożenia swojej nadziei w Panu (Mt 5,3). Można być człowiekiem bogatym i pozostać ubogim w duchu. Smucący się, który mają być pocieszeni, to nie tylko wylewający łzy nad sobą ale zatroskani o innych (Mt 5,4). Cisi, którym obiecana jest ziemia, to ci, którzy naśladują Jezusa w jego pokorze i nie szukaniu tylko swojego dobra (Mt 5,5). Pragnący sprawiedliwości to ci, którzy troszczą się o dobre relacje z Panem i z innymi (Mt 5,6). Miłosierni, którzy chcą zrozumieć innych i pomagać im, sami dostąpią miłosierdzia (Mt 5,7). Ci którzy mają czyste serce i intencje, będą oglądać Boga, a wprowadzający pokój będą nazwani dziećmi Bożymi (Mt 5,8).

Wszystkie błogosławieństwa dotykają konkretnych sytuacji życiowych, poprzez które możemy spotkać Boga, poprzez które już dziś wchodzimy do królestwa Bożego. To Ewangelia dla tych, którzy przeżywają każdy dzień swojego życia tak, jakby był on ostatnim. To Ewangelia dla czuwających. Najważniejsza prawda, która płynie z błogosławieństw, jest następująca. Nie wystarczy płakać, smucić się i być ubogim, aby wejść do królestwa Bożego. Wszystko, co na nas przychodzi, mamy przeżywać jako uczniowie Jezusa, razem z Nim. Od budowania naszej relacji z Panem dziś zależy nie tylko nasze szczęśliwe, pełne sensu życie, ale i nasza szczęśliwa wieczność.

3.2. Nauczyciel radykalnej miłości i przebaczenia

Chyba najbardziej charakterystyczną dla Jezusa nauką, po której rozpoznać można także oryginalność Jego Ewangelii, jest radykalne wezwanie do miłości i przebaczenia (Mt 22,34-40). Jezus praktykował je sam w swoim życiu i przypieczętował ostatecznie śmiercią na krzyżu. Jako praktyk Pan zdawał sobie także sprawę, że dojrzałej miłości nie buduje się z dnia na dzień, lecz potrzeba na nią czasu. Potrzeba planu, a właściwie strategii małych kroków. Rabini nazywali tę strategię wznoszeniem ogrodzenia wokół Tory (Pirke Abot 1,1). Kto nie chce podnieść ręki na swego brata i uczynić mu krzywdy, niech zrezygnuje z gniewu: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: «Raka», podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: «Bezbożniku», podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,21). Jezus wcale nie posuwa tu miłości bliźniego do absurdu. Wskazuje jak to wielkie przykazanie buduje się małymi krokami, rezygnując z gniewu i osądzania brata, otwierając na niego swoje serce.

Pan rozszerza też grono tych, których nazywamy swoimi braćmi poza wąski krąg rodziny i bliskich, tych, którzy darzą nas sympatią i tych, z którymi łączy nas jakiś horyzont wartości. Tak rozumieli braterstwo Żydzi. Braćmi, którym należało okazywać miłość, byli ci, którzy wierzyli w tego samego Boga i praktykowali przykazania. Od reszty należało się odseparować. Tymczasem Jezus naucza: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?” (Mt 5,44-46). Miłość bliźniego to sposób na upodobnienie się o Boga, który kocha sprawiedliwych i grzeszników; to bycie doskonałym, kompletnym (teleios), tak jak nasz Ojciec w niebie (Mt 5,48).

W tym kluczu Jezus każe także czytać jedną z najpiękniejszych miłości, jaką człowiek znajduje w swoim życiu, miłość małżeńską. Według Pana jest to miłość do końca. Żydom, którzy znali i praktykowali rozwody, Jezus stawia przed oczyma Boży plan wobec człowieka sięgający początków stworzenia: „Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19,5-6). Miłość małżeńska upodabnia nas do Boga i tworzy z dwóch osób jedno ciało. Kto rozbija jedność małżeństwa zabija to nowe osobowe życie. W starożytności grzech przeciw jedności małżeńskiej traktowany był na równi z zabójstwem. Miłość małżeńska będzie tak wysoce ceniona przez uczniów Jezusa, że użyją jej do zobrazowania relacji między Panem i Kościołem. W Liście do Efezjan św. Paweł będzie napisze: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (Ef 5,25).

Ostatecznie do praktykowania Jezusowego przykazania miłości zdolnymi czyni nas tylko Jego miłość. Tylko ci, którzy powierzają swoją miłość Jezusowi i kochają Jego miłością są zdolni kochać do końca. Tylko miłość Pana daje nam siły, aby wychodzić ku sobie i przebaczać sobie nawzajem (Mt 5,25-26). Ona jest przestrzenią, w której złożyć możemy nasze problemy i zranienia, aby nie obarczać nimi drugiego. Ostatecznie Jezus wymaga nie heroicznego praktykowania ludzkiej miłości i ćwiczenia się w niej, ale otwierania się na Jego miłość. Ten, kto doświadcza miłości Pana, będzie zdolny kochać podobnie innych (J 15,9-12). 

 

3.3. Nauczyciel modlitwy i nowej relacji z Bogiem

Kolejne oblicze Jezusa Nauczyciela odkryć możemy w Jego szkole modlitwy i relacji z Bogiem. Religijność, jaką proponuje Jezus, opiera się przede wszystkim na osobistej więzi z Ojcem. Wszystko w życiu Mistrza i Jego uczniów dzieje się pod błogosławiącym okiem Ojca. On ukrywa się w każdym, nawet najmniejszym z braci (Mt 25,40). To On jest pierwszym, który cieszy się z jałmużny i uczynków miłosierdzia: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,4-5). To On chce być pierwszym odbiorcą naszych modlitw. Jezus w Ewangelii Mateusza zachęca, by czynić dobro w ukryciu, i by w ten sposób zanosić modlitwy: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,6).

Pan nie chce w ten sposób pozbawić religii wymiaru publicznego, który jest w nią naturalnie wpisany. Dobre czyny i życie w bliskości z Bogiem są ważnym świadectwem dla tych, którzy nas otaczają. Jezus zwraca jednak uwagę na to, co jest istotą życia z Bogiem. Chce ocalić przed zadeptaniem bardzo intymny aspekt spotkania z Ojcem, czas spędzany sam na sam z Nim, bez którego wszystko, co czynimy, jest puste. Najszlachetniejsze czyny, posty i aktywności mogą być pożywką dla naszej pychy i rozdmuchanego ego, jeśli nie czynimy ich z myślą o Bogu (Mt 6,16-18): „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 6,1).

W Jezusowej szkole modlitwy i szczególnie ważna jest wytrwałość: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą”(Mt 7,7-8). Bóg to nie ktoś, kto cieszy się z naszych długich próśb i łaskawie wysłuchuje je dopiero po godzinach spędzonych w Jego poczekalni. To Ojciec, który chętnie spełnia prośby swoich dzieci. Jednak to On decyduje o tym, co jest dla nas dobre: „Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą” (Mt 7,11). W Jezusowej szkole modlitwy najważniejsza nie jest zatem wytrwałość ale obraz Boga, jaki nosimy modląc się do Niego. Czy ufamy Mu i jesteśmy gotowi poddać się Jego woli? Taki ostatecznie jest sens jedynej modlitwy, której Jezus uczy swoich uczniów – Ojcze nasz. Jej najważniejsze przesłanie kryje się w słowach: „Bądź wola twoja”(Mt 6,10). Tę modlitwę Jezus praktycznie wypełni w Getsemani, powierzając się woli Bożej i przyjmując drogę krzyża (Mt 26,42).

W ostatnim już punkcie zapytajmy, jakie miejsce w Jezusowej wizji relacji z Bogiem zajmuje tradycja? Czy nowa relacja potrzebuje radykalnie nowych form wyrazu? Czy dla nowego wina trzeba wyrzucić stare bukłaki tradycji, postów, zastanej religijności? Tak może wydawać się, kiedy spojrzymy na Jezusa, który nie pości i nie zachęca swoich uczniów do postu, jak czynią to uczniowie Jana i faryzeusze. W podobnie wolny sposób podchodzi do świętowania szabatu, podczas którego jego uczniowie zrywają kłosy (Mt 12,1-2), a ich Mistrz uzdrawia (Mt 12,9-14). Jezus nie przekreśla w ten sposób tradycyjnej religijności, ale zwraca uwagę na nadrzędny cel, któremu powinna być podporządkowana. Nasze posty i praktyki religijne mają przygotować nas do pełniejszego i radosnego przeżywania obecności Pana: „Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi?” (Mt 9,15). Nasze życie to zaślubiny z Jezusem, a te przeżywa się radośnie. Jeśli tradycyjna religijność sprawia, że nasze serce stygnie, to nie ma w niej Ducha Jezusowego.

Drugie ważne kryterium, w świetle którego Jezus ocenia tradycje religijne, to wzgląd na braci. Zdrowa religijność buduje relacje z innymi, a nie doprowadza mnie do zamykania się na nich i skupienia na sobie. To najpoważniejszy zarzut, który Jezus stawia faryzeuszom. Musimy sobie uświadomić, że faryzeusze byli grupą cieszącą się w Izraelu ogromnym autorytetem. To ludzie, którzy dla przygotowania swojego narodu na przyjście Królestwa Bożego postanowili uczynić z siebie żywą ofiarę dla Boga. Nie będąc kapłanami przestrzegali oni kapłańskich praw czystości i świętości, chcieli być nienaganni w miłości do Prawa. Jednak ich miłość do tradycji ojców i doskonałości duchowej sprawiła, że, zapatrzeni w siebie i Boga, wykopali przepaść między sobą i braćmi. Sądzili innych według własnej surowej miary; nakładali ciężary nie do uniesienia i odbierali innym radość relacji z Bogiem. Smutna religijność faryzeuszy zamknęła ich na braci i stała sie synonimem fałszywej pobożności. Przed taką tradycją Jezus przestrzega swoich uczniów (Mt 23).

3.4. Nauczyciel wolności serca i zaufania w Opatrzność

Wreszcie ostatni już rys Jezusa Nauczyciela to zachwycająca wolność, której uczy swoich uczniów. Jak widzieliśmy, wolność ta dotyczy przyjmowania z tradycji tego, co służy naszemu dobru i duchowemu rozwojowi. Wolność ta dotyka przede wszystkim ludzkiego serca, które w Biblii odpowiedzialne jest za podejmowanie decyzji. Co przeszkadza mi w podjęciu i realizacji decyzji pójścia za Mistrzem Jezusem? Co sprawia, że lękam się Jego drogi?

Jednym z ważnych źródeł ludzkiego lęku jest troska o byt materialny, o nasze dziś i jutro. Jezus doskonale poznał ludzkie życie z wszystkimi jego niedostatkami. Ubóstwo towarzyszyło Jego rodzinie od początku. Jako dojrzały mężczyzna wybrał także drogę ubóstwa, drogę wolnego serca, którą proponuje swoim uczniom: „Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie” (Mt 6,25). Czy jest to droga dla wszystkich? Na pewno w formie, jaką praktykował Jezus, nie. Jednak jest w niej coś, co naśladować może i powinien każdy z nas. Troski ziemskie, troska o ubranie i chleb, o pieniądze na mieszkanie i rachunki, szkołę i przyszłość dzieci, będą naturalnie wypełniały nasze życie. Czy potrafimy je jednak przeżywać tak, aby nie odbierały nam radości życia, by nie stały się ciężarem nie do uniesienia? Jezus zaprasza do ufności w to, że Boża Opatrzność obejmuje także najbardziej podstawowe, materialne potrzeby naszego życia. Bóg nie troszczy się tylko o naszego ducha. Wszystko będzie dodane tym, którzy żyją powierzając się z ufnością Ojcu: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6,33).

Inną przyczyną zniewolenia naszych serc bywa spętanie ich różnego rodzaju przywiązaniami emocjonalnymi, które paraliżują nas i odbierają nam siłę do działania. Dobro otrzymane od Boga, relacje i osoby, mogą stać się czasem pułapką i więzieniem. Dlatego właśnie Jezus radzi swoim uczniom, żeby skarby swego życia lokowali nie na ziemi, ale w niebie: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną” (Mt 6,19-20).

Pan nie zabrania nam gromadzenia skarbów, ale chce, byśmy je składali w Jego ręce. Chce, by nasze serce było ulokowane w niebie: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21). Wobec wszystkiego, co posiadamy tu na ziemi, możemy i powinniśmy mieć zdrowy dystans. To zakłada zdolność tracenia bez wpadania w rozpacz. Tylko wobec jednego nie powinniśmy tworzyć w sercu dystansu, wobec samego Jezusa. On chce być na pierwszym miejscu, przed naszymi ukochanymi i relacjami, jakie mamy: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37). Jezus nie rości sobie tego prawa dlatego, że jest Bogiem zaborczym, ale ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że relacja z Nim daje wolność i spełnienie we wszystkich innych przestrzeniach i relacjach naszego życia. Kochać Jezusa bardziej niż innych, znaczy kochać innych zdrową miłością, która nie zniewala mojego serca i nie spęta drugiego moim egoistycznym uczuciem.

3.5. Czy wystarczy przyjąć Jezusa jako Nauczyciela?

Podsumowując obraz Jezusa Nauczyciela, który ewangelista Mateusz kreśli przed naszymi oczami, widzimy, że jest On mocno zakorzeniony w realiach naszego ludzkiego życia. Nie każe nam uciekać do nieba, gdzie Bóg kiedyś obdaruje nas prawdziwym życiem, lecz pokazuje, że szczęście nieba zależy od szczęśliwego i spełnionego życia na ziemi. Kto potrafi przeżywać swoje problemy i radości jako uczeń Jezusa, w bliskości z Nim, tego Jezus nazywa szczęśliwym. Cechą charakterystyczną nauki Jezusa jest radykalna miłość, miłość do końca, cierpliwa i przebaczająca. Aby kochać taką miłością, trzeba otworzyć swoje serce i zaczerpnąć jej od Niego. Wreszcie Jezus uczy nowej jakości w relacji z Bogiem. Uczy budowania intymnej więzi z Ojcem i wolności w wybieraniu z ludzkich tradycji tego, co służy mojemu rozwojowi. Wolność ma także charakteryzować podejście ucznia do ziemskich spraw, problemów i relacji, które z natury przecież są nietrwałe i potrzebują powierzenia ich w ręce Boże.

Czy przyjęcie tej nauki wystarczy, aby zbudować trwałą i głęboką więź z Jezusem? Czy to jest serce Jego osobowości i odpowiedź na pytanie kim On jest? Nie, jesteśmy zaledwie w połowie drogi. Chociaż Mateusz przedstawia Jezusa jako wielkiego Nauczyciela, przerastającego nawet Mojżesza, nie jest to jeszcze Jego kompletny obraz. Uczeń Jezusa nie może zatrzymać się na obrazie Nauczyciela. Jeśli to zrobi, zredukuje go do wędrownego cynika, mędrca, ubogiego głosiciela życiowej mądrości, jakich wielu przemierzało antyczny świat i przemierza do dziś nasze drogi. Jezus to ktoś większy niż Nauczyciel. Znamiennym jest, że tytułu „nauczyciela” używają wobec Jezusa głównie obcy i Judasz (Mt 8,19; 9,11; 12,38; 17,24; 19,16; 22,16.24.36; 26,25.49). Uczniowie nazywają Go Panem (kyrios) (8,25; 17,4-15). Jakie znaczenie ma ta różnica? Jak chce być postrzegany przez nas sam Jezus? Jak przejść od Nauczyciela do Pana – temu przyjrzymy się w ostatniej części tej konferencji.

4. Jezus Pan

Dochodzimy tu do najważniejszego i zarazem najtrudniejszego momentu objawienia prawdy o tym, kim jest Jezus. Tytuł Pan (gr. kyrios) w starożytności używany był wobec znacznych osób. W Septuagincie, greckim tłumaczeniu Starego Testamentu, słowem tym określa się Boga. Bez wątpienia w Ewangelii Mateusza tytuł Pan odniesiony do Jezusa podkreśla, że nie jest on zwykłym człowiekiem, lecz Bogiem. Tu także pojawia się największy problem, z którym muszą zmierzyć się uczniowie Jezusa wszystkich czasów. Bóg w Jezusie nie objawia się tak, jak sobie to wyobrażamy i jakbyśmy tego chcieli.

Zacznijmy od sceny kuszenia na pustyni, która stanie sie wzorem dla całej misji Jezusa. Sam fakt, że Pan zostaje poddany tej ludzkiej próbie, był dla pierwszych uczniów skandalem. Czy jako Bóg nie mógł rozprawić się z kusicielem jednym słowem? Czyżby Szatan nie wiedział z kim ma do czynienia? W scenie kuszenia regularnie pojawia się wezwanie do czynienia cudów. Najpierw Jezus ma zamienić kamienie w chleb (Mt 4,3), potem rzucić się w dół z narożnika świątyni (Mt 4,6). Tak łatwo byłoby dowieść bóstwa uczyniwszy cud. W Braciach Karamazow Dostojewskiego Wielki Inkwizytor będzie wyrzucał Jezusowi tę straszną pomyłkę uciekania od cudów. Przecież w ten sposób mógł zyskać rzesze. O cuda upominać się będą także Żydzi. Jednak Jezus uparcie odmawia. Nie jest Mesjaszem, który przejdzie przez ludzkie życie łatwo, uniknie cierpienia i wstąpi do nieba. Cóż za drogę i przykład pozostawiłby nam wówczas? To nie cuda będą dowodem Jego bóstwa. Mateusz w swojej ewangelii, w przeciwieństwie do Marka, będzie redukował ich opisy. Jezus to Bóg, który okaże swoją wszechmoc stając się jednym z nas, słabym i Ukrzyżowanym. Weźmie na siebie jarzmo i utrudzenie ludzkiego życia i poniesie je do końca (Mt 11,28-30). Ukaże wszechmoc miłości i zaufania, które zwyciężają śmierć.

Problem ze zrozumieniem takiego Pana i Boga uczniowie Jezusa mieli od samego początku. Jezus zauważa, że uzdrowienia i egzorcyzmy, których dokonywał wywierały na nich ogromne wrażenie. Na widok burzy, którą uciszył na jeziorze, padli przed Nim na twarz wyznając: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym” (Mt 14,32). Potem byli świadkami rozmnożenia chleba dla czterech tysięcy (Mt 15,29-39). To mogło wprowadzić ich w przekonanie, że Jezus jest na drodze wznoszącej, drodze do wielkiej chwały, i że oni zmierzają tam razem z Nim. W tej sytuacji Jezus zadaje swoim uczniom pytanie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13). Uczniowie entuzjastycznie przytaczają opinie krążące na temat Mistrza. Jedni uważają Go za Jana Chrzciciela – bezkompromisowego i powszechnie podziwianego proroka. Inni widzą w Nim Eliasza, proroka jak ogień, zdolnego czynić spektakularne cuda, który miał zapowiadać nadejście czasów ostatecznych (Ml 3,23-24). Dla innych jeszcze Jezus przypominał wielkiego Jeremiasza. Z opinii ludzkich przebija zachwyt i zdumienie Mistrzem, które podzielają także Jego uczniowie. Jezus jest wielki. Jaki będzie finał tak wspaniale rozwijającej się misji? Gdzie znajdą się oni?

Jezus wyrywa swoich uczniów ze snów o chwale, która ma opromienić także ich głowy, zadając proste, bardzo osobiste pytanie: „A wy za kogo Mnie uważacie?” (Mt 16,15). Możemy sobie wyobrazić ciszę, jaka zapanowała wówczas. Większość z nich zapewne podpisywała się chętnie pod entuzjastycznymi opiniami tłumów. Jezus to ktoś większy niż wielcy prorocy Starego Testamentu. Piotr, zabierając głos w imieniu wszystkich, wyznaje: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16,16). Jezus docenia wyznanie Piotra. Idzie dalej niż ci, którzy okrzyknęli go największym z proroków. Nazywa Go zapowiedzianym Mesjaszem i Synem Bożym. Ta intuicja pochodzi od samego Ojca (Mt 16,17). Chwilę potem Piotr da jednak popis niezrozumienia Jezusa Mesjasza. Kiedy Pan będzie zapowiadał, że musi udać się do Jerozolimy, gdzie będzie zabity, Piotr weźmie Go na bok surowo upominając „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16,22). Finał tej sceny znamy dobrze. Jezus surowo upomina Szymona i każe mu wrócić na miejsce należne uczniowi. Raz jeszcze potwierdza się, jak wielkie problemy mają uczniowie z zaakceptowaniem Mesjasza słabego, Ukrzyżowanego.

Jezus, prawdziwy Bóg, niezrozumiany przez swoich uczniów, zmierza do Jerozolimy, gdzie wypełni się Jego los. Przed samym wjazdem do Miasta Świętego, który uroczyście zainauguruje ostatni tydzień jego życia, wydarza się jeszcze cud, który ma znaczenie symboliczne. Pan uzdrawia dwóch niewidomych, siedzących przy drodze. Wiedząc, że przechodzi, niepomni na głosy tłumu, który próbuje ich uciszyć, krzyczą za Nim: „Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!” (Mt 20,30.31). Jezus otwiera ich oczy, a ci przejrzawszy z radością poszli za Nim (Mt 20,34). Wyruszyli za Jezusem w Jego ostatnią drogę, która prowadzi na krzyż. Ich okrzyk Panie, Synu Dawida zapowiada okrzyki, którymi tłumy witać będą Jezusa wkraczającego do Miasta Świętego. Ich radość kontrastuje z apostołami zmierzającymi z trwogą do Jerozolimy. Uzdrowieni ślepcy to symbol uczniów, którzy odkrywają i akceptują kim jest Jezus i jaką idzie drogą. Idą za Bogiem, który z miłości odda swoje życie na krzyżu.

Dlaczego właśnie w ten sposób Jezus wypełni swoją misję? Jeśli Mateusz buduje historię Jezusa paralelnie do historii Mojżesza z Księgi Wyjścia, to przywołajmy jeden werset, kluczowy dla zrozumienia historii wyjścia z Egiptu. Bóg objawiając się Mojżeszowi w krzewie gorejącym przedstawia się enigmatycznym: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14). Imię to znaczy: jestem blisko swojego ludu, znam jego cierpienia, słyszę jego jęk i zstąpiłem, aby go wybawić. Ta obietnica bliskości w stopniu najwyższym wypełnia się w Jezusie. W historii Jezusa Bóg zbliża się do człowieka najbardziej jak tylko można to sobie wyobrazić. Zrodzony jako jeden z nas, kochający i przeżywający chwile prób oraz lęku, zdradzony przez przyjaciół, zabity i pogrzebany Jezus bierze na siebie całe doświadczenie ludzkiego życia. Zejdzie także na dno śmierci. Ponieważ jest Bogiem nie pozostanie tam, ale poprowadzi nas wszystkich ku światłu zmartwychwstania. Ku światłu, do którego nie dało się dojść inaczej jak tylko przez pełną blasku i cienia dolinę ludzkiego życia i śmierci.

5. Zakończenie

Podsumowując, Jezus jest wielkim Nauczycielem. Jego słowa i czyny przez wieki stanowiły i stanowią wskazówkę dla nas. Jego wymagająca, nie szczędząca wysiłku, wyrozumiała wobec naszych błędów i przebaczająca pedagogia jest świetnym wzorem dla odpowiedzialnego prowadzenia i wychowywania innych. Rabbi Jezus uczy nas docenienia naszego ziemskiego życia. Uczy nas życia spełnionego i szczęśliwego tu na ziemi, które Bóg przedłuży na wieki. Jezus wzywa nas do miłości radykalnej i do końca, wiedząc, że tylko taka miłość daje nadzieję i oparcie w życiu. Ona jest najgłębszą potrzebą i tęsknotą człowieka. Wreszcie Jezus Mistrz prowadzi nasze serca drogami wolności, odwiązuje od pustych rytuałów, w których nie ma miłości Boga i bliźniego, odwiązuje nas od paraliżującego przywiązania do rzeczy i osób. Uczy ufnego wędrowania pod błogosławiącym okiem Bożej Opatrzności.

Jednak nie wystarczy pójść za Jezusem jako Nauczycielem. Tak czynią nie znający Go obcy. Oni szukają u Niego życiowej mądrości i nauki. Gdy ją znajdą, porzucają Go idąc do kolejnego Mistrza. Estetyka, powierzchowny zachwyt nad głębią i pięknem myśli, jak pisał Kierkegaard, jeszcze nie czynią z nas uczniów Jezusa. Uczniostwo zaczyna się wówczas, kiedy stajemy przed Jezusem Bogiem. Słowa Boga słucha się inaczej niż słowa mędrca, rabina. Słowu Boga człowiek winien jest posłuszeństwo. Słowo Boga zmusza do tego, aby pośród walki wewnętrznej i wysiłku odkrywać jego znaczenie. Słowo stawia nas ostatecznie przed tajemnicą Jezusa, Ukrzyżowanej miłości. Każe zostawić pod krzyżem nasze wyobrażenia o Bogu mocnym, Bogu sukcesu stworzonym na obraz i podobieństwo tego świata. Jezus nie da się wtłoczyć w ramy tego świata. Wyrasta ponad niego, zadając nam to samo pytanie, które zadawał swoim uczniom: „A wy za kogo mnie uważacie?” (Mt 16,15). 

 

 

 



[1] Ks. dr Marcin Kowalski - od 2002 roku prezbiter diecezji kieleckiej. W latach 2003-2011 odbył studia specjalistyczne na Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. W roku akademickim 2004/2005 studiował archeologię i języki biblijne na Uniwersytecie Hebrajskim w Rothberg International School w Jerozolimie. W 2011 roku uzyskał doktorat nauk biblijnych prezentując dysertację Transforming Boasting of Self into Boasting in the Lord: The Development of the Pauline Periautologia in 2 Cor 10-13 in Light of the Programmatic Introduction of 2 Cor 10. Od 2011 zatrudniony w Instytucie Nauk Biblijnych Katolickiego Uniwersytetu im. Jana Pawła II w Lublinie. Obszar zainteresowań naukowych: retoryka antyczna, studia nad tradycjami przekazu ustnego, listy św. Pawła, Jezus historyczny. Wykładowca Pisma Świętego w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Lublinie oraz w Wyższym Seminarium Duchownym w Kielcach. Uczestnik programów radiowych i telewizyjnych popularyzujących Biblię: W Namiocie Słowa, Szukając Słowa Bożego, Telewizyjny Uniwersytet Biblijny (Radio Maryja i Telewizja Trwam). Moderator Dzieła Biblijnego Diecezji Kieleckiej.