Odnowa w działaniu

Marcin Jakimowicz

„Gość Niedzielny”

 

ODNOWA W DZIAŁANIU

 

Odnowa działania wypływa zawsze z odnowionego myślenia. Jest jego konsekwencją. To naczynia połączone, nierozdzielne rzeczywistości. Znakomicie pokazuje to szkolny (dosłownie!) przykład:

– „Bardzo przekonała mnie opowieść znajomego chłopaka [opowiadał mi ks. Przemysław Kawecki, salezjanin, pracujący od lat z młodzieżą]. – «Chodziłem na religię tylko po to, by robić sobie jaja z katechety. Zmieszanie faceta z błotem – to był priorytet. Szydziłem, zakładałem koszulki z odwróconymi krzyżami. Podobnie jak ja zachowywała się cała klasa. Poza piątką dziewczyn, które siedziały w pierwszych ławkach». Latem chłopak pojechał na rekolekcje ewangelizacyjne. Po raz pierwszy w życiu doświadczył spotkania żywego Boga. Doświadczył nawrócenia, czyli… zmiany myślenia. We wrześniu wrócił do szkoły. Katecheta się nie zmienił. On się zmienił i… dołączył do tych pięciu dziewczyn w pierwszych ławkach. Był szóstą osobą, która słuchała katechety. Ten chłopak mówił mi: «Kurczę, ale ten facet ciekawe mówi, wymyśla świetne tematy». Tylko jednego nie mógł zrozumieć – dlaczego dwadzieścia parę pozostałych osób wciąż ziewa i szydzi. Zobaczmy jak niesamowicie ważne są intencje, z jakimi młodzi idą na religię. Nasza katecheza ma mieć charakter ewangelizacyjny. Mamy doprowadzać do spotkania Jezusa Chrystusa… Czy da się to przeprowadzić w szkole? Tak. Choć nie jest to wcale sielankowe”.

Nie zmieniły się warunki zewnętrzne. Ta sama sala szkolna, ten sam katecheta, ta sama znudzona, mniej lub bardziej ostentacyjnie ziewająca klasa. Zmieniły się intencje, a co za tym idzie, nastąpiła odnowa w działaniu.

Istotą doświadczenia działania Ducha Świętego nie jest to, że zmienia się coś wokół nas. To my zaczynamy wszystko inaczej postrzegać. Zmienia się percepcja. Tak jakby otwierały się dodatkowe zmysły, dodatkowe wyposażenie do przyjmowania Bożej rzeczywistości…

Prawdziwy dynamizm odsłaniający mechanizm „odnowy w działaniu” widzimy w czasie Zesłania Ducha Świętego. Apostołowie zabarykadowali się w Wieczerniku. Ci, którzy przez trzy lata towarzyszyli Jezusowi, widząc setki, jeśli nie tysiące uzdrowień, wskrzeszeń i cudów, zamknęli się w skorupie lęków. Zatrzasnęli drzwi z obawy przez Żydami. W chwili, gdy zostali namaszczeni Duchem Świętym, od razu wyszli na ulice. Nie sporządzali bilansu strat czy zysków, nie zastanawiali się, w jaki sposób zostanie odebrane ich przesłanie i jak zareagują słyszący je Żydzi. Wyszli. Momentalnie. Niezwłocznie po dotknięciu ogniem.

 

O przyimkach

 

Lubimy działać. Jesteśmy wychowani na kreskówce Pomysłowy Dobromir i chcemy być Wincentymi Pstrowskimi Kościoła, wyrabiającymi 200% normy, pragniemy widzieć od razu owoce swej pracy. Tymczasem – jak przekonuje jeden z midraszy – grzech Adama i Ewy polegał na tym, że od razu sięgnęli po owoc.

Bóg przestrzega: „Czekajcie. Pozostańcie na miejscu aż zostaniecie uzbrojeni mocą z wysoka. Nie wybiegajcie przed szereg”. To On – przypomina autor Listu do Filipian „jest sprawcą chcenia i działania w nas” (Flp 2,13). To On odnawia nasze działanie.

Tymczasem, gdy na Górnym Śląsku przed kościołem nie stoi koparka, mówi się, że farorz jest do niczego. „Ależ to pokusa wszystkich zakonów! Nawet tych najbardziej kontemplacyjnych” – opowiada trapista Michał Zioło. – „To odsuwanie spotkania z Panem Bogiem na czas, kiedy w końcu skończymy, zbudujemy, wyremontujemy, przygotujemy. No skończone… Panie Boże, teraz to wreszcie nasza wspólnota będzie działać! Chcę widzieć. Widzieć, co zrobiłem. Błyskawicznie. A tymczasem w naszej nieużyteczności jest ogromna ufność wobec Pana Boga. Ja żyję z Tobą, Ty się mną posługujesz, widzę pewne efekty, ale tak naprawdę najgłębszego sensu tego, co robię nie dostrzegam. Ty się tym zajmujesz, Ty rozdzielasz, Ty budujesz królestwo. Nie ja”.

Ty rozdzielasz, Ty budujesz – to kwintesencja nawrócenia. Odnowa działania zawsze rozpoczyna się od właściwego postawienia akcentów. „Apostołowie wielką mocą dawali świadectwo o Zmartwychwstaniu Pana” – przypomniał bp Grzegorz Ryś w czasie II Kongresu Nowej Ewangelizacji. – „W oryginale Dziejów Apostolskich czytamy nie «z wielką mocą», ale «wielką mocą!». Niewielki przyimek czyni gigantyczną różnicę. – „Świadectwo apostolskie polega na tym, że ukazuje się moc, która nie jest mocą ludzi, ale mocą Pana” – przypomina bp Ryś.

„Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13) – recytujemy jak z nut. Nie „z Tym”. W Tym. Ukryci w Nim, schowani, otoczeni ze wszech stron Jego miłością. Odziani w Boga.

– „Kto prowadzi waszą wspólnotę?” – pytali przez lata ludzie. – „Ja z Panem Jezusem” – odpowiadałem z szelmowskim uśmiechem, a moim słowom często towarzyszył rechot. W rzeczywistości nie było wcale sielsko-anielsko.

Tymczasem – niezwykle ważna wskazówka – Biblia przypomina: „Pan sam walczył za Izraela” (Joz 10,14b); „Byliście świadkami wszystkiego, co Pan, Bóg wasz, uczynił wobec was wszystkich tym ludom, ponieważ Pan, Bóg wasz, sam walczył za was” (Joz 23,3). „Bóg nasz będzie za nas walczył” (Ne 5, 14), „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37,5).

 

Ślepej kurze ziarno

 

A my? Każdego dnia walczymy z Bogiem. Nie „wraz” z Bogiem. Z Bogiem, czyli… przeciwko Niemu. Szaleństwo Jego miłości wyraża się w tym, że wybrał nas „gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,8). Izrael znaczy dosłownie „zmagający się z Bogiem”. Stwórca wybiera na swą własność naród doskonale wiedząc, że ten będzie z Nim nieustannie walczył. To dopiero miłość! „Ten, który wojuje, mocuje się z Bogiem” (Rdz 32,29) – takie „odgórne” imię otrzymał Jakub, gdy po walce wymusił na Najwyższym błogosławieństwo.

„Bóg nie ma żadnych złudzeń, co do naszej kondycji i stosunku, jaki do Niego żywimy” – to ponownie bp Grzegorz Ryś – „A pomimo tego przychodzi pielęgnować rany swoich wrogów. Przepaść nienawiści może zostać zasypana wyłącznie przez osobiście przeżyty moment, w którym otwierasz oczy i widzisz, że zachowałeś swoje życie tylko dzięki pomocy Tego, którego wziąłeś za swojego wroga”.

Odnowa w działaniu polega na złapaniu Boga za słowo i zaufaniu, że sam będzie działał, jak obiecał. – „Co to jest zbawienie?” – zastanawia się o. Wojciech Ziółek, prowincjał krakowskich jezuitów. – „Zbawienie to jest coś, co się nam trafiło jak ślepej kurze ziarno. Przecież my przed Bogiem nie mamy żadnych innych argumentów poza tym, że On nas, nie wiadomo, dlaczego, pokochał. Na tym się kończy nasza lista argumentów”.

Bardzo nie lubię określenia „działacz katolicki”. Nie wyobrażam sobie, by podobnie można było określić Małą Tereskę, Pierre-Marie Delfieux – założyciela Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich czy Matkę Teresę z Kalkuty. „Spójrz, Ja daję w twoje ręce Jerycho wraz z jego królem i dzielnymi wojownikami” (Joz 6,2) – usłyszał Jozue. Nasze działanie rozpoczyna się od słów: „Spójrz”. Mamy patrzeć. On daje nam miasto.

 

Wysilaj się nieboszczyku!

 

– „Zobaczmy, co powiedział Jezus do paralityka: «Odpuszczają ci się grzechy, wstań i chodź»” – opowiadał mi o. Stanisław Jarosz, paulin, góral spod Gubałówki – „Czy to znaczy: «Napnij się, wytęż swe zdechłe mięśnie i wstań o własnych siłach?» Nie! Paralityka podźwignęło słowo. Dopiero potem wstał. Gdy Jezus mówił do Łazarza: «Wyjdź z grobu», to przecież nie kpił: «Wysilaj się, wysilaj nieboszczyku i próbuj wyjść». On go uzdolnił do wyjścia. A prostytutka? Złapana na cudzołóstwie, wyrzucona na środek tłumu. Jezus powiedział do niej: «Idź i nie grzesz więcej». Dlaczego interpretujemy te słowa na zasadzie: «Wysilaj się i już nie grzesz», a nie na zasadzie «Uzdalniam cię do tego, byś nie grzeszyła. Zrywam twe więzy, nie musisz już grzeszyć». Paralityku, wstań i chodź. I wstaje. Kobieto, nie grzesz. I nie grzeszy”.

Co należy do nas? Uczynienie pierwszego kroku, czyli zgoda na działanie Ducha Świętego w naszym życiu. Nie wejdzie w nie z butami, jest nieśmiały wobec swojego stworzenia. Jest – jak określiła go Simone Weil – „wiecznym żebrakiem”.

„Wedle Ojców Kościoła «Bóg może wszystko, ale nie może zmusić człowieka, by Go kochał». – przypomina prawosławny teolog Paul Evdokomov – Oczekujący Bóg rezygnuje ze swej wszechmocy, a nawet ze swej wszechwiedzy i przyjmuje swoją kenozę pod postacią ofiarowanego Baranka. Jego los wśród ludzi zależy od ich fiat. Bóg przewiduje najgorsze, ale Jego miłość staje się tylko jeszcze bardziej czujna, skoro człowiek może odrzucić Boga i zbudować swoje życie na tej odmowie, na buncie. Co zwycięży, miłość czy wolność? Obie są nieskończone, a piekło unosi to pytanie w swych płomieniach”.

Rzeczywiście oddał się w nasze ręce. Od pewnego czasu nie daje mi spokoju fragment Apokalipsy: „Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto posłyszy mój głos i otworzy…” (Ap 3,20). Nie oszukujmy się, brzmi to tak, jakby Bóg z góry zakładał, że niewielu go usłyszy. „Przewiduje najgorsze” – przypomina Evdokimov. A „jeśli ktoś” – jakimś cudem – usłyszy, zasiądzie do kolacji z Najwyższym. To prawdziwe trzęsienie ziemi. Bóg pytający o zgodę swe stworzenie. Najwyższy za drzwiami.

Przywołajmy na chwilkę biblijną scenę ożywienia suchych kości. „Potem [notuje Ezechiel] spoczęła na mnie ręka Pana, i wyprowadził mnie On w duchu na zewnątrz, i postawił mnie pośród doliny. Była ona pełna kości” (Ez 37,1). Od jakich słów zaczyna się akcja tej pasjonującej opowieści? Pamiętam, jak sam opowiadałem przed laty o tym, jak Ezechiel wyszedł na zewnątrz. Tymczasem opowieść ta rozpoczyna się słowami „wyprowadził mnie On w duchu na zewnątrz”! (Ez 37,1) To Bóg wyprowadza człowieka na zewnątrz. Mówi: „wstań”. Policzyłem, że w Nowym Testamencie wezwanie „wstań” występuje aż 28 razy! Wstań. Wyjdź. To Bóg czyni pierwszy krok, jest źródłem tej dynamiki.

 

W ciemno za światłem

 

Powstaje podstawowy problem: skąd wiadomo, że działanie, które podejmujemy zapisane jest w „odgórnych” planach i jest zainspirowane przez Najwyższego? Przyjmując, że nasze życie duchowe jest rodzajem mistycznej gry w chowanego (por. „Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć” [Iz 55,6]) musimy przygotować się na poważne kryzysy. Wiara, a zatem również nasze działanie jest zazwyczaj skokiem w nieznane, pójściem w ciemno. Bez fajerwerków. Bez zabezpieczeń. Z GPS-em słowa Bożego, który jak na złość zamiast wybrać najkrótszą drogę nakazuje nam jazdę przez jałową, bezkresną pustynię, a w okienku wskazującym czas dotarcia do celu wyświetla informację: 40 lat.

– „Kiedyś dostałam od Boga zapewnienie” – wspomina Aleksandra Scelina, liderka wspólnoty w parafii pw. św. Jadwigi z Chorzowa. – „Mam wejść na spienione morze, szalejące fale. Zaryzykowałam. Dopiero w chwili, gdy uczyniłam pierwszy krok, spod mojej stopy wynurzyła się solidna skala. Kolejny krok – to samo. Ruszyłam w ciemno”.

Kluczem do zrozumienia „odnowienia w działaniu”, jej kwintesencją, papierkiem lakmusowym jest zaufanie. Idealnie pokazuje to ewangeliczna scena nakarmienia tłumu. Gdyby Jezus rozmnożył chleb, a potem powiedział apostołom: „No, chłopcy zajmijcie się dystrybucją!”. „Połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom” (Mt 14,19). Mnożenie przez dzielenie… Jezus wysłał uczniów do pięciu tysięcy wygłodniałych mężczyzn (średnia frekwencja ligowego meczu na Górnym Śląsku). Z kawałkiem chleba i rybą. Granie na uczuciach pięciu tysięcy wygłodniałych jak wilki facetów groziło śmiercią lub trwałym kalectwem (chłop – wiadomo – jak głodny, to zły). Poza tym apostołowie mogli się solidnie wygłupić. A jednak zaryzykowali. Podjęli działanie, ruszyli się z miejsca. To był ich wolny wybór, autonomiczna decyzja. Mogli przecież zwiać albo cichaczem wycofać się na bezpieczne, z góry upatrzone pozycje. Jakże wymowna jest kolejna scena, gdy dwunastu zadowolonych z siebie facetów zbiera… 12 koszów ułomków. Ci, którzy skrupulatnie podnosili z ziemi resztki, pozostałości, śmieci, wiedzieli już, kto tu rozdaje karty.

To w naszej niemocy, ciemności, w naszej nocy przejawia się Jego siła. Nieustannie wracam do znakomitej homilii bpa Grzegorza Rysia, który opowiadał: „Gdy spotykaliśmy się z osobami odpowiedzialnymi za wielką ewangelizację Krakowa padało często pytanie, czy już jesteśmy dość mocni, żeby to dzieło podjąć. To nie jest dobre pytanie! Nie jest ważne, czy jesteśmy dość mocni! Pytanie najważniejsze brzmi inaczej: Czy jesteśmy dość słabi, czy jesteśmy w wystarczającym stopniu mali?”.

 

Wybuchłem

 

Na czym polega prawdziwa odnowa w działaniu? Lekcji udzielił mi niedawno pewien amerykański strażak, Donald Turbitt, założyciel prężnej wspólnoty Mężczyźni św. Józefa. Pytałem go, kiedy dostał takiego ewangelizacyjnego „szwungu”, skąd czerpie motywację do tego, by jeździć wzdłuż i wszerz po świecie z przesłaniem Dobrej Nowiny.

– „Gdybyś dowiedział się, że masz raka” – ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział Turbitt – „a później doświadczyłbyś uzdrowienia, nie powiedziałbyś o tym najbliższym, sąsiadom? Jestem przekonany, że podekscytowany biegałbyś od drzwi do drzwi. Nasza relacja z Bogiem musi być modlitwą pełną mocy. „W wieku 28 lat” – opowiadał Amerykanin – „doświadczyłem chrztu w Duchu Świętym i nawiązałem z Jezusem relację. By wyjść do ludzi wcale nie musiałem się przełamywać. Ja nie mogłem przestać gadać. Byłem nakręcony. Wybuchłem. Eksplodowałem. Nadawałem non stop. Wszystkim dokoła opowiadałem o Jezusie. Kilka osób pewnie skutecznie zniechęciłem swą namolnością. Tyle, że po roku wszyscy moi bracia i siostry (jestem szóstym dzieckiem w rodzinie) łącznie z żonami, mężami i dziećmi wrócili do Kościoła. Wszyscy”.

– „Czy miewasz stan” – przerwałem strażakowi – „gdy modlisz się i czujesz, że mówisz do ściany, a głos trafia w próżnię?” – „Każdego dnia” – uśmiechnął się. – „To moja codzienność.” – „To kiedy widzisz owoce, o których nieustannie opowiadasz?” – „Gdy posługuję. Uwielbiam modlić się za innych. Dostaję wówczas siły, bo widzę, że Bóg naprawdę działa. Jezus obiecał: «będziecie dokonywali takich dzieł jak Ja, a nawet większych». To nie metafora. Wierzę, że Bóg jest w stanie wyrwać nawet człowieka ze śmierci. Trochę już po tym świecie chodzę i naprawdę niejedno widziałem”.

„To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” – przypomina św. Jan (1J 1,1), a św. Łukasz w Dziejach Apostolskich wyraźnie zaznacza: „Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4, 20). Nie możemy nie mówić!

Niezwykle mocno dotykają mnie słowa: „I powątpiewali o Nim. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich” (Mk 6, 5). Kilku uzdrowionych to żaden cud? Przecież to średnia statystyka Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie nad Wisłą. Wyobrażam sobie, co działoby się w naszej wspólnocie, gdyby na naszych oczach Bóg uzdrowił kilka osób przeczołganych przez chemię czy zdruzgotanych diagnozami lekarskimi. Dlaczego więc ewangelista zaznacza, że Jezus nie mógł uczynić w Nazarecie żadnego cudu? Czyżby uzdrowienie kilku chorych nie było cudem? A może nasze modlitwy (nawet te, w czasie których ku uciesze ciekawskiej gawiedzi kilka osób zostaje uzdrowionych) nie przynoszą owocu, a Jezus dziwi się naszemu niedowiarstwu i temu, że wciąż budujemy na sobie, nie na Skale? Dlaczego nie dowierzamy Jezusowi i jesteśmy zamknięci na Jego moc? Bo zamknęliśmy Go w pudełku naszych doświadczeń. Wiemy, jaki jest. Oswoiliśmy Go. Przed tygodniem przyszedł w jakiś konkretny sposób? Dlaczego i tym razem miałby nie wejść tą samą drogą? Na wszelki wypadek pozostawmy lekko uchylony lufcik.

Duch Święty jest jak wiatr. Jego cechą jest nieprzewidywalność. Przyjdzie jak chce. I kiedy chce. Kadosh oznacza nie tylko „Święty”, ale i „inny”. „Inny, Inny, Inny” – wołają Serafiny. Jezu, znam Cię... i nic o Tobie nie wiem.