Trzeba nam się na nowo narodzić (por. J 3,1-8)

o. Piotr Włodyga OSB[1]

Benedyktyni - Stary Kraków

 

TRZEBA NAM SIĘ NA NOWO NARODZIĆ (por. J 3, 1-8)

 

Chrześcijanin rozpoczyna swoją drogę wiary nie od wiedzy, poznania czy przekonania, jak by się chciało, ale od misterium – od tajemnicy włączenia w krzyż i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa przez chrzest: przez dzieło wspólnoty ludzi wierzących zgromadzonych w Kościół, znak obmycia wodą i odwołanie się do woli Boga wyrażonej przez Jezusa Chrystusa. Chrzest jest w życiu człowieka wierzącego sakramentem najpierwszym i najdłużej trwającym ze wszystkich sakramentów. Jest on wynikiem jakiejś pierwszej miłości, która rodzicom każe przynieść dziecko do Kościoła, a człowiekowi, który decyduje się przyjąć chrzest w wieku dorosłym, każe zmienić, niekiedy całkowicie, ukierunkowanie swojego życia. Niestety, świadomość chrztu w praktyce może pozostać na płaszczyźnie tylko jednorazowego, mniej lub bardziej zrozumiałego, krótkiego obrzędu w kościele, ale może też – i powinna – stając się dobrym startem przeobrazić się w program życia pędzącego ku temu co najistotniejsze.

Kiedy udzielający chrztu pyta rodziców lub przystępującego do chrztu, o co prosisz Kościół, odpowiedź jest lakoniczna: o chrzest. W obrzędzie chrztu dorosłych jest jeszcze dodatkowe pytanie: Co daje ci chrzest? – na które liturgiczna odpowiedź brzmi: Życie wieczne. W tych niewielu skrótowych słowach zawarty jest bogaty i nieprzewidywalny program całego późniejszego życia człowieka, który przyjmuje chrzest. Ma się on bowiem stać nie: pobożnym uczestnikiem przepisanych nabożeństw, uległym „wypełniaczem“ zaleceń Kościoła, człowiekiem manifestującym przy każdej nadarzającej się okazji przywiązanie do wspólnoty wierzących, kimś obawiającym się grzechu, szatana i śmierci, ale ma się stać dynamicznym uczniem Chrystusa, dla którego osoba i dzieło Mistrza z Nazaretu nie jest budującym wspomnieniem z oddalającej się czasowo i kulturowo przeszłości, ale takim projektem na życie, który wciąż żyje, wciąż się rozwija i doskonali. Przyjąć chrzest to stać się jak Jezus – czyli stać się mistrzem na wzór Mistrza, stać się doskonałym, jak Ojciec jest doskonałym, stać się miłosiernym, jak miłosierny jest Ojciec w niebie, iść tam, gdzie idzie Jezus i tam być z nim z całej duszy, ze wszystkich sił i być sobą.

Bo przyjąć chrzest, to rodzić się na nowo, nieustannie i wielokrotnie, i to z własnej woli i z własnego pragnienia. Temu rodzeniu poświęcimy tę refleksję biblijną.

 

1. Zagrożenie – powołanie czy kariera

 

Wielorakość i dostatek dzisiejszych czasów, graniczące z przesytem i przesadą, można ujmować także w najrozmaitszy sposób. Wobec wyzwań związanych z zagadnieniem kształtowania siebie w misji wychowywania i kształcenia człowieka wydaje się, że dobrym odniesieniem w ujęciu wyzwań, jakie stoją przed nami, jest wskazanie na zagrożenie, jakie wynika z umieszczenia na jednej linii, jako wartości współrzędnych i równorzędnych, kariery i powołania. Lingwistycznie „powołanie” zostaje powoli spychane do zbioru terminów archaicznych i specjalistycznych, „kariera” natomiast święci triumfy popularności; wszystko wskazuje na to, że w ten rundzie starcia „kariera” ma przewagę i zajmuje, niesłusznie, nieco pola, które z natury rzeczy należy się „powołaniu”.

Jakkolwiek celem naszej refleksji nie jest zagłębianie się w napięcie panujące między tymi dwoma pojęciami i związanymi z nimi postawami życiowymi, pozwolę sobie na jeszcze jedno spostrzeżenie w tym temacie. Mianowicie, że kariera wiąże się między innymi z dystansem i oderwaniem oraz z zaangażowaniem egocentrycznym, na rzecz własnego ja, pojętego bardzo wąsko, powołanie natomiast oznacza bliskość i zaangażowania na zewnątrz – altruizm, współodczuwanie, zapomnienie o sobie, wydanie siebie, związanie własnego ja z wartością nadrzędną. Nie trzeba zbyt wielkiej przenikliwości, że zwyczajną, naturalną odpowiedzią na zagrożenie dzisiejszych czasów jest właśnie zwrócenie światła uwagi na powołanie, praca z powołaniem, docenienie jego znaczenia i odczarowanie jego roli – słowem wyciągnięcie powołania na plan pierwszy i przyznanie mu pełnoprawnego obywatelstwa w świecie pojęć dnia codziennego.

Taki proces nie jest jednak wyłącznie wynikiem naturalnej medytacji i prostych decyzji dnia codziennego. Wymaga on od człowieka przemiany duchowej, dotarcia do wewnętrznego źródła, wyruszenia w drogę ku otworzeniu w sobie studni dającej wodę żywą. Wymaga innego spojrzenia na człowieka i odnowienia tego, co skrótowo określa się mianem kontaktu z Bogiem. Słowem wymaga nowego narodzenia. W naszym przypadku będzie to oznaczało odnowienie decyzji by stać się mistrzem dla człowieka powierzonego naszej pieczy, by podjąć z odnowionym zapałem i pogłębioną motywacją misję ku człowiekowi. I tak poprowadzimy naszą refleksję nadając jej charakter medytacji nad Słowem Biblii.

 

2. Wielorakość – podwójne narodzenie

Pewien faryzeusz, który miał na imię Nikodem, dostojnik żydowski, przyszedł do Jezusa nocą i oświadczył: „Rabbi, wiemy, że przybyłeś jako nauczyciel od Boga; nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakich Ty dokonujesz, jeśli Bóg nie byłby z nim”. Wówczas Jezus oznajmił: „Uroczyście zapewniam cię: Żaden człowiek nie może zobaczyć królestwa Bożego, jeśli się nie narodzi na nowo”. Na to odparł Nikodem: „Czy jest możliwe, aby człowiek, który jest starcem, narodził się powtórnie? To przecież niemożliwe, aby znalazł się jeszcze raz w łonie swej matki, a następnie się narodził". Jezus mu odrzekł: „Uroczyście zapewniam cię: Jeśli ktoś nie narodzi się z wody i Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. Co urodziło się z ciała, pozostanie cielesne, natomiast co zrodziło się z Ducha, jest duchowe. Nie dziw się, że ci oznajmiłem:

«Trzeba, abyście narodzili się na nowo». Wiatr wieje, gdzie chce, i nie wiesz, skąd przychodzi oraz dokąd zmierza, słyszysz tylko jego szum. Tak też jest z każdym, który zrodził się z Ducha”. Wówczas Nikodem zapytał: „Jak to jest możliwe?”. Jezus mu odpowiedział: „Nie wiesz tego, mimo że jesteś nauczycielem Izraela? Uroczyście zapewniam cię: Głosimy to, co wiemy, i dajemy świadectwo o tym, co zobaczyliśmy, jednak nie przyjmujecie naszego świadectwa.

Jeśli uczyłem was o tym, co ziemskie, a nie uwierzyliście, to jak uwierzycie, gdy będę was uczył o tym, co pochodzi z nieba? A nikt nie wstąpił do nieba poza Tym, który z niego przybył - Synem Człowieczym.

Podobnie jak Mojżesz na pustyni wywyższył węża, tak też jest konieczne wywyższenie Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bardzo bowiem Bóg umiłował świat, że dał swojego jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, lecz miał życie wieczne. Bóg przecież nie posłał swego Syna na świat, aby go sądził, lecz aby go zbawił. Ten, kto w Niego wierzy, nie podlega sądowi; ten jednak, kto nie wierzy, już został osądzony, ponieważ nie uwierzył w to, kim jest jednorodzony Syn Boży.

Sąd zaś polega na tym: na świecie pojawiła się światłość, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność niż światłość, ponieważ ich czyny były złe. Każdy bowiem, kto popełnia zło, nienawidzi światłości i nie lgnie do niej, aby jego czyny nie stały się jawne. Ten natomiast, kto żyje w prawdzie, zbliża się do światłości, aby jego czyny były widoczne – jako dokonane w Bogu” (J 3,1-21).

Ewangelia św. Jana w trzecim rozdziale zamieszcza znany dialog Jezusa z faryzeuszem o imieniu Nikodemem. Bliższa lektura tej powszechnie znanej w ogólnych zarysach relacji wywołuje niemałe zaskoczenie, i to od razu z kilku powodów: bo pewny swojego faryzeusz u Jezusa, który nie ukrywał tego, jak poważne ma zastrzeżenia do tego ugrupowania religijnego…., bo nocą, bo o sprawach, które wydają się mało jasne i enigmatyczne. Zaskoczenie potęguje dodatkowo sam fakt, że ewangelista Jan, uczeń, którego Pan miłował, umieszcza właśnie to opowiadanie w swojej ewangelii, która stawia sobie za cel uwypuklenie z nauczania Jezusa tego, co najistotniejsze, co prowadzi najdalej, co przybliża najbardziej – tego, co w nauczaniu Jezusa najbliższe jego Boskiemu Sercu.

Nikodem przychodzi do Jezusa kierowany zdumieniem, w jakie jego i innych wprawiały czyny dokonywane przez Jezusa. Czyny te wywoływały w widzach, wtajemniczonych w pragnienia i oczekiwania na mesjasza, skojarzenia, wobec których nie potrafili oni przejść obojętnie. Po prostu zdumiewało ich to, że widzą w Jezusie Mesjasza. Jezus swoim słowem i zachowaniem zaskakuje Nikodema, który najwyraźniej spodziewa się od Pana jakiejś jasnej, jednoznacznej deklaracji, a może nawet obietnicy, albo jeszcze czegoś innego, w każdym razie, czegoś takiego, co Nikodem mógłby jednoznacznie przyjąć albo odrzucić – czegoś zewnętrznego, jakiegoś przedmiotu.

A tymczasem Nikodem słyszy o tym, że ma się ponownie narodzić. Jakkolwiek by nie przekładać tekstu z oryginału (narodzić się na nowo, narodzić się z góry), apel Jezusa skierowany do Nikodema w dosłownym znaczeniu jest nie do wykonania: człowiek, który już się urodził, z pewnością nie może się urodzić ponownie.

Jednak zarówno Nikodem, jak przede wszystkim Jezus, a także każdy z tych, którzy czytają opis tego wydarzenia – każdy z nas, wie doskonale od samego początku, że Jezus nie mówi o zwykłych narodzinach. Nikodem jednak jakby tego nie dostrzega i odwołuje się do dosłowności wypowiedzi Jezusa, by w ten sposób uniknąć niewygodnej konfrontacji, prowadzącej do uważnego spojrzenia do własnego wnętrza; Nikodem chce nadać słowom Jezusa wyłącznie charakter przedmiotowy, że są one o czymś, a nie o kimś. Nikodem inicjuje grę uników. Jezus podejmuje grę Nikodema i zaczyna wyjaśniać.

Okazuje się, że w życiu człowieka są podwójne narodziny: człowiek, żeby być człowiekiem, musi urodzić się dwukrotnie: raz z łona matki, z ciała, drugi raz z wody i Ducha. Nikodem pyta, jak można narodzić się u Ducha, jak można narodzić się z wiatru, którego szum słychać, a którego nie widać. Jezus odpowiada: odwołuje się do Mojżesza, do węża na pustyni umieszczonego na wysokim palu, do obrazu Syna człowieczego z Księgi Daniela, do daru życia wiecznego. Jezus mówi o zbawieniu, o relacji między zbawieniem a sądzeniem. Pytania Nikodema i odpowiedzi Jezusa otwierają przepiękną przestrzeń, w której mamy ciało: pierwsze narodziny, narodziny z ciała - to co cielesne, to co możliwe, to co przedmiotowe, to co da się zagarnąć, ogarnąć, nad czym można zapanować, co da się w prosty sposób przekazać; i te z ducha: to coś nieogarnionego, przekraczającego nasze pojmowanie, coś podmiotowego, co ogarnia człowieka jako osobę, angażuje i także przemienia. Mamy niejako całego człowieka z jego rozterkami i napięciami.

Wmyślając się w rozmowę Nikodema i Jezusa trudno nie zauważyć, że zgłębiamy przecież rozmowę człowieka z Bogiem, i to nie tyle rozmowę o człowieku, ile rozmowę przemieniającą, wydobywającą z Nikodema jego wewnętrzną wielorakość, jego wewnętrzną złożoność, wewnętrzną dynamikę, która najprawdopodobniej została w tym, jak by nie było, dociekliwym i poszukującym człowieku, uśpiona, o ile nawet nieunicestwiona. Można dopuszczać myśl, że jest to jakaś modelowa rozmowa człowieka z Bogiem, dialog, jaki człowiek prowadzi z Bogiem zawsze i wszędzie.

 

3. Szansa

 

Jezus w pewnym momencie czyni Nikodemowi zarzut, że ten nie rozumie, o co chodzi, kiedy jest mowa o powtórnym narodzeniu. „Nie wiesz tego, chociaż jesteś nauczycielem Izraela?” Słowa te musiały zaboleć Nikodema. Poddawały w wątpliwość jego dotychczasowe wysiłki i jego duchowe kompetencje. A to przecież zawsze wywołuje przynajmniej niewielkie ukłucie bólu. Nie o ból jednak chodziło, albo inaczej mówiąc: ból Nikodema mówi o jego zahamowaniu, że Nikodem został zastopowany w jakimś istotnym procesie, że jest jak ktoś powstrzymany, być może nawet sparaliżowany, który doszedł daleko, któremu nieźle szło, a który z jakiegoś powodu się zatrzymał, którego coś powstrzymało, unieruchomiło. Można nawet w jakimś stopniu na podstawie słów Jezusa pojąć, o jaki proces chodzi. Chodzi mianowicie o odejście od rzeczy ziemskich, a zakotwiczenie się w rzeczach niebieskich, albo odejście od tego, co ciemne i nieprawdziwe, ku temu co jasne i prawdziwe. Nikodem jest człowiekiem zatrzymanym, zahamowanym między niebem a ziemią, między prawdą a nieprawdą, między jasnością a ciemnością.

Nikodema w tym nocnym dialogu można porównać do człowieka, mającego szansę, której nie wykorzystuje – ma okazję zająć jakieś miejsce, które jest wolne i które jest przeznaczone dla niego, ale z tej okazji nie korzysta, a wręcz ją przegapia, lekceważy. To zaprzepaszczenie szansy, pomijanie jej, jest u Nikodema jednak intencjonalne. On wybiera taki sposób „radzenia sobie” z niewygodnym nauczaniem Mistrza z Nazaretu i pewnie także w jakimś niemałym stopniu radzenia sobie z niektórymi impulsami pochodzącymi z jego wnętrza. Te wewnętrzne impulsy można by nazwać, posługując się krótkim cytatem z opowiadania o uczniach idących do Emaus, pałaniem serca.

Taki Nikodem przychodzi do Jezusa. Wszystko wskazuje na to, że przychodzi on przede wszystkim po usprawiedliwienie. Prawda, że przychodzi, żeby zobaczyć, jak wygląda Jezus z bliska, ale motywem jego działania jest upewnienie się w twierdzeniu, że Jezus także nie jest w stanie mu pomóc. Nikodem przychodzi po usprawiedliwienie swojego zawieszenia, zahamowania i sparaliżowania. Potrzebuje kogoś, kto mu powie, że tak jak jest, …jest dobrze.

I tutaj Janowa narracja o nocnym spotkaniu Nikodema z Jezusem się urywa. Nikodem pojawi się jeszcze podczas debaty dygnitarzy żydowskich krótko przed skazaniem Jezusa na śmierć, stając w obronie Mistrza, a potem będzie przy grobie Pana, gdzie przyniesie sto funtów wonności na pogrzeb Jezusa. Czy będzie wtedy człowiekiem narodzonym na nowo? Może tak, a może nie. Nie wiadomo. Nikodem zostawia po sobie spadek w postaci nocnych wątpliwości i nauczania Jezusa o ponownym narodzeniu.

 

4. Decyzja

 

Na postać Nikodema możemy patrzeć z dwojakiej perspektywy: z perspektywy historycznej, w której Nikodem to przedstawiciel narodu wybranego, faryzeusz, który być może miotany wewnętrznymi rozterkami przychodzi do Jezusa prowadzić z nim dysputę światopoglądową, albo z perspektywy duchowej, w której Nikodem staje się prototypem człowieka wiary. Ta druga wydaje się bliższa zamiarom Jana Ewangelisty, który przywołuje postać Nikodema, by powiedzieć coś bardzo ważnego o postawie człowieka, który jest adresatem i odbiorcą Słowa Bożego. Okazuje się, że przed takim właśnie człowiekiem stoi wyzwanie poważnego potraktowania ponownego nawrócenia i przyznania się do własnego zawieszenia. Ewangelista Jan pokazuje wewnętrzną rozterkę i przez Nikodema prowadzi do Jezusa. Zaprasza do wykonania następnego kroku oraz podjęcia ważnej pracy duchowej, jaką jest spotkanie z Jezusem jako Mesjaszem – źródłem wody żywej, samą Szansą.

Nikodem w ten sposób staje się także obrazem Kościoła jako wspólnoty wierzących, uczniów Jezusa, którzy starają się iść za swoim Panem, a którzy na tej drodze zawieszają się między tym co Boskie, a tym co ziemskie. Niedokończone opowiadanie o rozmowie z Nikodemem domaga się dopowiedzenia, dorysowania. Nie tyle happy endu, ile sprowadzenia do namacalnej dotykalności w rzeczywistości.

Myśl biegnie do Kościoła w Efezie, któremu Jan Ewangelista dedykuje pierwszy z siedmiu listów do Kościołów w Księdze Apokalipsy.

Aniołowi Kościoła w Efezie napisz: To mówi Ten, który trzyma siedem gwiazd w swojej prawej ręce, który chodzi pośród siedmiu złotych świeczników.

Znam twoje czyny, trud i twoją wytrwałość oraz to, że nie możesz znieść złych. Poddałeś próbie tych, którzy uważają się za apostołów, a nimi nie są i uznałeś ich za kłamców. Jesteś wytrwały. Cierpiałeś z powodu mojego imienia i nie osłabłeś. Mam jednak przeciw tobie to, że porzuciłeś swoją pierwszą miłość. Pamiętaj, skąd spadłeś. Nawróć się i postępuj jak na początku, bo jeśli nie, to przyjdę do ciebie i przesunę twój świecznik z jego miejsca.

Tym się jednak odznaczasz, że nienawidzisz postępowania nikolaitów, którego i ja nienawidzę. Kto ma uszy, niech słucha, co Duch mówi do Kościołów. Zwycięzcy pozwolę jeść z drzewa życia, które znajduje się w raju Boga (Ap 2,1-7).

Kościół w Efezie zasługuje na słowa uznania, bo podjął trud, bo wykazał się wytrwałością, bo sprzeciwił się niedobrym procesom, jakie zachodziły w jego wnętrzu, bo wykrył i zdemaskował pseudoapostołów, bo wreszcie doznał cierpienia z powodu Jezusa Chrystusa. Te zasługi i dokonania nie chronią jednak tej wspólnoty wierzących przed słowami upomnienia. Co więcej, przyczyna upomnienia jest tak zasadnicza i poważna, że przyćmiewa ona wszelkie zasługi wspólnoty efeskiej – okazuje się, że Kościół efeski odszedł od pierwotnej miłości. Przyczyna jest jedna, ale tak poważna, że wysuwa się zdecydowanie na plan pierwszy.

Trudno nie dostrzec zbieżności z sytuacją Nikodema. Także Kościół efeski znajduje się w jakimś zawieszeniu, które zyskuje na dramatyczności przez to, że upomnieniu towarzyszy obrazowa groźba przesunięcia, przeniesienia świecznika – jakiegoś niemiłego i upokarzającego działania Boga. Przed Kościołem w Efezie stoi konieczność osobistego spotkania z Jezusem i odbycia rozmowy o powtórnym narodzeniu. Już tutaj możemy postawić sobie pytanie, które drzemie w nas i powoli zaczyna się wybudzać. Jak to jest z ze mną i z tobą, z nami? Jak wygląda nasze zawieszenie? Od jakiej miłości odchodzę, przed jaką miłością uciekam? Co straciłem z tego, co otrzymałem na początku? Jaki majątek otrzymany od ojca roztrwoniłem żyjąc rozrzutnie?

 

5. Całkowita bliskość

 

Jak widać, opowiadanie o Nikodemie i apokaliptyczne upomnienie Kościoła w Efezie nasuwają więcej pytań niż dają odpowiedzi. Można powiedzieć, że samo zagłębienie się w te teksty, medytacja nad nimi doprowadza do zawieszenia, do mocno postawionego pytania: o co chodzi, gdzie jest człowiek? Bo czym ma być nowe narodzenie w rzeczywistości, czy da się je wymierzyć, czy da się je dokładnie zdefiniować, czy ktokolwiek może powiedzieć, że już się narodził na nowo i nie ściągnąć takim wyzwaniem przynajmniej odrobiny politowania i niedowierzania? A czym jest właściwie ta pierwotna miłość, której w upomnieniu dla Efezjan? Czy to miłość dziecka, a może to jest miłość Boga? A może jest to jakieś doświadczenie, o którym człowiek zapomina, a które powinien pamiętać i doceniać? Czy da się przywrócić pamięć pierwotnej miłości?

To tylko część pytań, które wywołuje bardziej uważna lektura obu tekstów. Człowiek dotyka przez te fragmenty Biblii jakiejś kosmicznej niemożności, kosmicznego „dalej nie potrafię”, kosmicznego jak to jest możliwe.

I chyba właśnie tutaj rozpoczyna się nowe narodzenie, Pascha, wyjście, exodus. Narodzić się na nowo, to Jezus Chrystus, nasz Pan. Tego być może nie potrafił zrozumieć Nikodem, przynajmniej podczas nocnej rozmowy. Być może przeczuwał, być może serce mu pałało, ale on przynajmniej wtedy nie miał odwagi, żeby za tym iść, nie miał odwagi, żeby zaryzykować, bał się stracić z oczu znajomy brzeg. Być może tego nie potrafił zrozumieć młody Kościół w Efezie, zajęty głoszeniem Ewangelii, cierpieniem, troską o czystość wiary, być może przegapiał wciąż, że jego pierwotna miłość to Jezus Chrystus, a jego największą chlubą i zaszczytem jest zjednoczenie z Jezusem Chrystusem. Zawieszenie wymaga jednak mimo wszystko jakiegoś ukonkretnienia, przeniesienia w rozumienie i działanie.

Wypada w tym miejscu powrócić do tezy postawionej w tytule w postaci apelu: odważyć się być mistrzem. Nie własną mocą, ale mocą Ducha Bożego, nie z własnej pomysłowości, ale z ponownego narodzenia – tak można określić najgłębsze postaci spotkania człowieka z człowiekiem. Spotkanie z Jezusem, opowiedzenie się po stronie najważniejszych, najgłębszych, najbardziej podstawowych i najbardziej ludzkich wartości – wszystko ze swojej natury musi dokonywać się w bardzo konkretnej przestrzeni między ja i ty, przestrzeni, która wypełniona spotkaniem prowadzi do zawiązania dynamicznego my, które nie tylko nie rani, ale także leczy, uzdrawia i otwiera bardzo szeroką przestrzeń patrzenia w przyszłość, sięgającą wieczności. Tu chodzi o to, żeby się odważyć na taką relację z człowiekiem, żeby być dla niego mistrzem, który każdego dnia rodzi się na nowo, który każdego dnia ściera się z własnym zawieszeniem, który dla drugiego człowieka może być człowiekiem, który nie boi się być drogowskazem, i to nie tylko w sprawach z deklaracji religijnych, ale w sprawach ludzkich, człowieczych i zupełnie powszednich, jak chleb powszedni. Który codziennie wybiera pierwotną miłość i który codziennie wykonuje kolejny krok ku prawdzie, który codziennie lgnie go światła, i który wie, że w tym wszystkim chodzi o Jezusa Mesjasza. Amen.



[1] O. Piotr Włodyga, benedyktyn, absolwent Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, doktor teologii, biblista, tłumacz z języków biblijnych i nowożytnych, trener komunikacji. Od czterech lat współtworzy wspólnotę benedyktyńską w Starym Krakowie k/Sławna.